poniedziałek, 25 października 2010

Dyniowe

Jak to właściwie jest z tą dynią?
U Dziadków na działce zwykle jakaś sobie leży, pełni jednak mam wrażenie raczej funkcję czysto estetyczną, ot ładna, pomarańczowa bańka (a niekiedy całkiem spora bania), dość malownicza. Babcia czasem coś z tej dyni robi, gotowała kiedyś dyniową zupę - słodką, na mleku, z zacierkami - dobrą, ale nie nadzwyczajną - kilka razy próbowałam ugotować ją sama, zwykle jednak (mimo babcinych wskazówek*) wychodziła mi nie taka jak trzeba, dalszych prób w końcu zaniechałam, Babcia zresztą też dyni dawno chyba już nie gotowała. Zdecydowanie bardziej podobała mi się dynia w naturze niż na talerzu. Do czasu. Do czasu aż spróbowałam dyni pieczonej, dobrze przyprawionej, z miętowym sosem (a może ten pierwszy był czosnkowy? albo cytrynowy?) - pokochałam dynię szczerze! Potem były zupy, dyniowe zapiekanki, dynia na ostro to zdecydowanie TO.

A gdy już o dyni mowa to myślę, że dobry to moment by wspomnieć o tajemniczym zespole A+K+M+N, który to zespół przez całe pięć lat studiów na gdańskiej slawistyce (a nawet odrobinkę dłużej) co najmniej raz do roku spotykał się na wspólne pichcenie i, a może lepiej rzec - przede wszystkim, na wspólne pałaszowanie tego co upichcił. A były to smakołyki niekiedy bardzo oryginalne..

Najbardziej oryginalny był właśnie dyniowy deser, ale o tym za moment - zacząć bowiem wypada od początku, a początek swój opowieść bierze od wyprawy do P. na Chełm i pysznej, choć bardzo "nieortodoksyjnej" pizzy. Ustalanie menu na kolejne kuchenne sesje bywało dość skomplikowane - zważywszy na fakt, że K. nie jada nic, co choćby w pobliżu mięsa stało, natomiast N. ze wszystkich słodyczy świata najbardziej lubi boczuś, dość emocjonujące wręcz - jednak nie niemożliwe - i tak w kolejnych latach pojawiały się naleśnikowe torty, przepyszne lasagne, były też ciecierzycowe kotleciki, ale nie falafle, K. uczyła się piec pitę.. Były i indyjskie kulfi - w założeniach smaczny, różany i koniecznie szybki deser, odnośnie ostatniego punktu dream team zapomniał jednak, że lody mają to do siebie, iż, by lodami się stały, muszą zmienić stan skupienia, co w warunkach domowych zwykle trochę trwa. Był też serbski burek, ale burek to rzecz na zupełnie inną historię..

A z dynią było tak: z dyni miały być placki i dyniowe ciasto. Placki - owszem - wyszły pyszne, natomiast ciasto.. Ciasto było zaskakujące - tak, myślę że to dobre określnie. Pomijając to, że w 100% składało się zakalca, nasze dyniowe ciasto nie było tak do końca niesmaczne - jednak fakt iż smakowało.. zupełnie jak kasza manna nie mając w składzie ani grama tejże, skłoniło nas do poważnego zastanowienia nad kulinarnymi uzdolnieniami całej naszej czwórki :)A dziś zaproponuję dyniowe muffinki - pierwsze dyniowe coś na słodko, co absolutnie podbiło moje serce - muffinki z pełnoziarnistej mąki, z orzechami, z miodem, z korzennymi przyprawami i duuużą ilością cytrynowej skórki - prawdziwy jesienny hit! Podstawowy przepis pochodzi z tej strony, moje trzy grosze to dodatkowe suszone morele i właśnie owa skórka - skórki cytrynowej naprawdę warto tu nie żałować, a i trochę soku z cytryny nie zaszkodzi :)

1,5 szkl. mąki pszennej pełnoziarnistej
0,75 szkl. utartego miąższu dyni
skórka otarta z 1-2 cytryn
sok z 0,5 cytryny
0,5 szkl. orzechów włoskich
0,25 szkl. posiekanych suszonych moreli
0,25 szkl. namoczonych w 2 łyżkach rumu rodzynek
0,5 szkl. jasnego miodu
0,3 szkl. brązowego cukru
0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
0,75 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka kardamonu
1 łyżeczka goździków, gałki, czarnego pieprzu i cynamonu (razem)
0,5 łyżeczki soli
2 jaja
0,5 szkl. oleju roślinnego

Mąkę, proszek i sodę, sól, cukier i przyprawy połączyłam w misce, wbiłam jajka, dodałam dynię i olej, miód, dobrze wymieszałam. Dodałam bakalie, wymieszałam, nakładałam do formy na muffinki, ozdobiłam połówkami orzechów, piekłam ok. 20 min. w 175'C. Pychota!

*dokładnych, jak wszystkie babcine wskazówki (-Ile tego mleka Babciu? -A tak, wiesz, no żeby dobre było..)
P.S. I oczywiście notką tą dołączam do Dyniowego Festiwalu Bei :-)

środa, 20 października 2010

Tarta z porem

Rozetnij gołębia na pół. Potrzeba także innego mięsa. Namocz je. Dodaj łoju, sól do smaku, pokruszony podpłomyk, cebulę i samidhu, por, czosnek i namoczone w mleku aromatyczne zioła.
Przepis na gotowanego gołębia pochodzący z południowej Mezopotamii (ok. 1700 p.n.e.), [za:] J. Roberts, Powab jabłka

Por, podobnie jak i inne warzywa korzeniowe i liściowe, nie pozostawił po sobie śladów kopalnych. Nie znaczy to jednak, że o jego przeszłości zupełnie nic nie wiadomo, przeciwnie - wzmianki o porach znajdują się na trzech tabliczkach z pismem klinowym pochodzących najpewniej z południowej Mezopotamii, na tabliczkach, które zawierają najstarsze odnalezione dotychczas przepisy kulinarne! Przypuszcza się, że pory z babilońskiego przepisu na gotowanego gołębia to pory odmiany kurrat, do dziś uprawiane na Środkowym Wschodzie, od znanych nam porów Allium porrum różniące się głównie kształtem liści i cebuli (smakiem możliwe, że też).

Pory znajdują się na malowidłach egipskich z okresu średniego państwa, o porach wspomina Homer (Odyseusz mówi o nich po powrocie do Itaki - były to jedne z roślin hodowanych przez jego ojca), wspomina i Biblia w jednej ze starotestamentowych wyliczanek - tej z Księgi Liczb, wymieniającej owoce i warzywa zostawione w Egipcie, do których tęsknią Izraelici, znużeni manną spadającą wraz z rosą na ich obóz pod górą Synaj (Lb, 11:5,6). Porrophagusem (porożercą?) przezywano Nerona, który pochłaniał niesamowite ilości porów w przekonaniu, że pozytywnie wpływają na głos (i przy okazji rozwiązuje się zagadka pochodzenia nazwy por - łac. porrus).

A takie , zdawałoby się, niepozorne to warzywo..
Przepis na fenomenalną tartę z porem wypatrzyłam u Arka już dawno temu, musiało jednak upłynąć trochę czasu nim w końcu ją upiekłam. I powiem krótko - nie warto było zwlekać :-) Tarta jest naprawdę wybitna - czasem piekłam dokładnie wedle receptu Arka, czasem coś zmieniałam - a to mniej jajek, a to więcej porka, inne ciasto, inne przyprawy - wersja na tę chwilę ostateczna to tarta bardzo porowa z wędzonym kardamonem - obłędna!

Ciasto (z tego przepisu, ale przepiszę :-)):
250 g mąki pszennej
150 g masła
1 jajo
1 łyżeczka soli
1 łyżka zimnego mleka
szczypta cukru

Farsz:
5 średnich porów
2-3 jajka
100 g serka śmietankowego
100 g fety
1-2 strączki wędzonego (czarnego) kardamonu (Beo, jeszcze raz piękne dzięki :))
świeżo zmielony czarny pieprz

Zagniatam kruche ciasto, odkładam je do lodówki na min. 1/2 h. Po tym czasie ciasto rozwałkowuję, wykładam do natłuszczonej okrągłej formy, z powrotem wstawiam do lodówki. Zaczynam przygotowywać farsz: pory kroję, gotuję chwilę (3-4 min), odcedzam, odstawiam. W tym momencie do pieca (190'C) wstawiam ciasto (ponakłuwane i z fasolkami) - podpiekam ok. 20 min. W misce lekko ubijam jajka, dodaję serek, fetę, dokładnie mieszam. Dodaję pory, pokruszony w moździerzu kardamon, mieszam. Na podpieczony spód wylewam masę porową, piekę ok. 30 min. w 180'C. Gotową posypuję świeżo zmielonym czarnym pieprzem. Resztki ciasta rozwałkowuję, kroję w paski/kwadraty, smaruję białkiem, obtaczam w cukrze, orzechach, migdałach, czymkolwiek - piekę do zarumienienia. Obiad i deser pierwsza klasa!

piątek, 15 października 2010

Pigwa a właściwie pigwowiec

Cóż można powiedzieć o pigwie?
Że kwaśna? Ano kwaśna. Ale pachnie przy tym tak obłędnie, że nie sposób nie wgryźć się w choć jeden owoc i przekonać się, że - no właśnie - kwaśna niemożebnie. W przetworach jednak radykalnie zmienia swoje oblicze - pigwowa kwasota w galaretkach czy konfiturach staje się bardzo przyjemna, fantastyczny aromat pozostaje, pojawia się też lekko miodowa słodycz.

Pigwa nie od zawsze była pigwą. Pierwsza poświadczona wzmianka o pigwie pojawiła się w XV w (1472 u J. Stanka), wcześniej pigwa była gdulą. Odnośnie nazwy gdula (gduła) teorie są dwie - pierwsza mówi, iż gdula to nazwa rdzennie słowiańska, odnosząca się pierwotnie do wszystkich owoców o kształcie gruszki, wedle drugiej zaś wywodzi się od greckiego Kydonion malon czyli 'jabłka z Kydonu'. Jakby nie było - od słowa gdula pochodzą prawie wszystkie współczesne określenia tego owocu - czeska kdoule, serbska, chorwacka, bośniacka dunja, bułgarska дюла (djulja). Skąd wzięła się polska pigwa - nie mam zielonego pojęcia (ani odpowiedniego słownika pod ręką..).

Co z pigwą robić? W Portugalii pigwa to marmello więc wszystko jasne - marmolada - to po pierwsze (choć bardziej podoba mi się pod hiszpańską nazwą - dulce de membrillo :-)). Po drugie - różne urocze słodkości z marmolady pigwowej właśnie - tu kilka ciekawych pomysłów ze starych angielskich ksiąg i periodyków, jeśli ktoś ma ochotę wypróbować to pięknie proszę o recenzję (zwłaszcza tarty brzmią nieźle..). Po trzecie - pigwę można dodawać do mięsa, do dań duszonych - świetnie zastępuje cytrynę, no i ten pigwowy aromat.. Po czwarte - nalewka - w Historic food zwana pigwową ratafią, mowa jednak zdecydowanie o nalewce* - nalewce pigwowej na brandy, tak myślę. A po piąte - galaretka. Galaretka z pigwy, kawałek sera (najlepiej owczego choć właściwie jakiegokolwiek) - takie śniadanie, zapewniam, gwarantuje dobry humor na cały dzień!Przepis na galaretkę z pigwy mógłby zaczynać się tak, jak każdy wzorowy przepis z epoki, z której na szczęście za wiele nie pamiętam - mógłby zaczynać się na przykład tak: Jeśli uda Ci się dostać.. lub tak: Jeśli zdobędziesz.. Pigwy próżno szukać na straganach. Co ma wspólnego pigwa z dereniem chociażby? Albo smakowitą ulęgałką? Ano właśnie to, że trzeba ją zdobyć. Albo ma się krzaczek, albo trzeba szukać - jeśli pigwę już znajdziemy, reszta to pikuś - wystarczy udrzeć z kilogram albo i dwa**, pokroić zagotować i już - darmowa, a przy tym - paradoksalnie - bezcenna. Ale warto, naprawdę warto!

Prosta galaretka z pigwy (na podstawie przepisu z broszurki Domowe przetwory Babuni):

owoce pigwy/pigwowca
cukier
woda

Więc: jeśli uda Ci się dostać kilogram pigwy.. umyj owoce dokładnie, usuwając ewentualne włoski (na dojrzałych owocach już ich raczej nie ma), pokrój na dość cienkie plasterki, wrzuć do garnka, zalej wodą tak by przykryła owoce. Gotuj ok. 40-45 min (aż owoce będą prawie rozgotowane), najlepiej z pestkami (pektyny!). Następnie owoce odcedź dobrze na sitku lub wyciśnij przez dwukrotnie złożoną gazę, do otrzymanego soku (może być mętny, sklaruje się w czasie gotowania z cukrem) dodaj cukier (mniej więcej 1/2 szkl. cukru na 1 szkl. soku) i gotuj aż galaretka zgęstnieje i uzyska jasno- lub ciemno-pomarańczowy kolor (w zależności od ilości cukru - im dojrzalsza pigwa tym ciemniejsza galaretka). Przelej do gorących słoików (gęstnieje b. szybko!), zakręć, zawekuj*** albo i nie wekuj, bo "ma wzięcie", w związku z czym wekowanie nie ma większego sensu :-) Podawaj z (najlepiej owczym) serem. Smacznego!*Wydaje mi się jednak, że ratafia in english to coś nieco innego niż ratafia jaką znamy tu.
**Z 0,5 kg pigwowca otrzymałam jeden słoiczek galaretki, taki jak na zdjęciu.
***Gotową galaretkę polej 0,5 łyżeczki spirytusu, podpal, zakręć gdy jeszcze płonie - nie ma sensu po raz drugi podgrzewać galaretki gotując słoik w wodzie - a i zabawa przy podpalaniu przednia :-)

poniedziałek, 11 października 2010

Crumble jesienne

Piotrusiu!
Piszę do ciebie, z trudem formułując myśli i zdania, bowiem wściekłość czarnym welonem przesłania mi oczy i powoduje dokuczliwe drgania w mózgu (...).

Robert Makłowicz, Margaryna z pierwszego tłoczenia, Wprost 46 (2003)

Spytacie - co wkurzyło Bobika M. Polityka może? Może nieświeża ryba w smażalni nad samym morzem? A może sosik za rzadki (wszak lubi on gęste i zawiesiste..) ? Otóż nie. Bobika, moi drodzy, wkurzyło masło. A raczej masła brak. Nie ma masła, jest miksełko. A czasem nawet masełko. Bywa, że i śmietankowe - paskudnie pod masło się podszywające. Jest też Złoty Edam - prawie jak ser. A jednak nie ser. Złoty Edam to wyrób sero-podobny - ma w składzie tłuszcz roślinny, ma skrobię, ma wiele innych rzeczy, które pewnie nawet nie mają nazwy zwyczajowej (a jedynie systematyczną i symbol). Wszystko to zaś przebija Kremowa. Oczywiście nie śmietana - Kremowa, czyli - uwaga: ukwaszona emulsja tłuszczowa. Smacznego..

Stoliczek to blog o przyjemnościach - o smakołykach, pychotkach, łakociach. Z założenia pozytywny, optymistyczny - ilość spożywczych kuriozów, produktów jedzenio-podobnych, które ostatnimi czasy widuję w sklepach przerosła jednak moje najśmielsze wyobrażenia i nie mogę o tym nie napisać. Wiem, wiem - wolnoć Tomku w swoim domku, każdy je co mu się podoba - w porządku, niech będzie więc, że jestem pieniacz, ale mnie to wnerwia i już. Gdyby nie to, że niczym maniak czytam wszystkie możliwe etykiety, pewnie nie raz i nie dwa smażyłabym już, jak Makłowicz, na udającym masło miksie, ubijała pseudo-śmietanowy fix (opakowania wszak takie same..), albo piekła sernik na mleku z żelatyną (czyt. twarogu sernikowym). Wnerwia mnie też, gdy znajomi pytają po co robić własny ketchup, skoro w sklepie butelka za 2 zeta. Albo, gdy słyszę, że margaryna jest lepsza od prawdziwego masła, bo przecież ten cholesterol.. Nie poruszam w ogóle kwestii wpływu tych cudów na zdrowie - zbyt łatwo popaść w paranoję, ale to wszystko jest przecież zwyczajnie niesmaczne. Paskudne wręcz. Czasem silę się na żarty, mówię, że cholesterol w maśle na pewno jest dobry (bo smaczny), sobię tłumaczę, że nie moja sprawa itd, ale wszystko ma swoje granice, tolerancja na głupotę (i ogłupianie) też.

No. To sobie pogadałam, teraz będą smakołyki :-) Prawdziwe!
Crumble to smakołyk jakich mało. Jak powszechnie wiadomo - kruszonki nigdy za wiele - a crumble to przecież kruszonka przede wszystkim. Kruszonka i coś. A tym razem owo coś jest prawie tak dobre jak sama kruszonka (ok - tak samo dobre :-)). Crumble jesienne przygotowałam na podstawie przepisu Bei na powidła śliwkowe z dodatkiem korzennych przypraw i Porto - kompozycja składników idealna do korzennej kruszonki - kruszonki z prawdziwego masła i prawdziwego cukru, a jakże! To crumble pachnie jak grzane wino, smakuje wybornie, ach.. :-)

Crumble jesienne "jak grzane wino":

0,5 kg węgierek
1 jabłko
1 gruszka
garść suszonej żurawiny
skórka otarta z 0,5 pomarańczy
sok z 0,5 cytryny
1 łyżeczka utłuczonego kardamonu
0,5 łyżeczki mielonego cynamonu
0,25 łyżeczki otartej gałki muszkatołowej
0,25 łyżeczki mielonych goździków
0,25 łyżeczki świeżo zmielonego czarnego pieprzu
3 łyżki Porto

100 g masła
200 g mąki
100 g brązowego cukru (albo ciut mniej białego)
0,5 łyżeczki kardamonu

Żurawiny namoczyłam w Porto. Śliwki wypestkowałam, pokroiłam w ćwiartki. Gruszkę i jabłko obrałam i pokroiłam w dość grube półplasterki. Owoce skropiłam sokiem z cytryny, dodałam skórkę pomarańczową, żurawinę i przyprawy. Dodałam pozostałe z moczenia żurawin Porto. Owoce wyłożyłam do natłuszczonej formy.
Z masła, mąki, cukru i kardamonu przygotowałam kruszonkę, posypałam kruszonką owoce, zapiekałam w 200'C do zrumienienia kruszonki (ok. 30 min.). Prawdziwa pychota!

wtorek, 5 października 2010

Niva

Niva, czyli czeska, bardzo udana wersja roqueforta.
Smažená niva s kroketama, czyli - jak dla mnie - czeski obiad numer jeden.

O smażonym serze już pisałam (tu), smażonemu serowi należy się jednak zdecydowanie więcej uwagi więc dziś jeszcze słów kilka. Czyli: panierować i smażyć można właściwie każdy ser - żółty, pleśniowy, można też smażyć serki wybitnie voňavé czy raczej páchnoucé* - olomoucké tvarůžki czy pomarańczowy romadur, tu jednak zdecydowanie lepiej postawić na wizytę w hospodzie. Jemy z frytkami czyli hranolkami bądź z kulkami ziemniaczanymi (kroketami) - z knedlikiem, choć Czechy krajem knedlika są, smażonego sera nie jemy. Oczywiście można spróbować szczęścia i zamówić w hospodzie smažený sýr s knedlikem, ale liczyć się trzeba z tym, że spotkamy się - w najlepszym wypadku - ze stwierdzeniem iż to se nehodí bądź pokrętnym tłumaczeniem, z którego nie wynika właściwie nic ponadto, że se nehodí i już. Możemy też spotkać się z wymownym milczeniem ze strony kelnera i oczekiwaniem na zmianę absurdalnego przecież zamówienia. Bo kelner w czeskiej hospodzie naturalnie realizacji zamówienia odmówić może, choć - rzecz jasna - przydarza się to raczej obcokrajowcom, Czech przecież knedlika do sera zamawiać po prostu nie będzie.

O czeskich kelnerach krążą legendy, w pewien sposób uzasadnione, powiedzieć trzeba jednak przede wszystkim, że kelner to w Czechach zawód szanowany. Czy może raczej - zawód jak każdy inny - nie praca na wakacje czy sposób na dorobienie do stypendium tylko po prostu zawód - krawiec, dziennikarz, lekarz, kelner..

W hospodzie najważniejszy jest oczywiście pan výčepní, czyli barman nalewający piwo - zdecydowanie warto zająć stolik z widokiem na pipę (tak właśnie, nie inaczej), czyli nalewak i obserwować pana vyčepniho - mam tu pewną teorię - mianowicie, z poczynionych obserwacji wnioskuję, że piwo jest tym lepsze, im mocniej barman uderzy kuflem w kontuar. Trzeba mieć wprawę. Toczenie piwa to w końcu skutečně umění i robić to należy kvalitně a s láskou.

Nie mniej ważny jest jednak kelner przyjmujący zamówienia, od niego bowiem w końcu zależy, co dostaniemy na talerzu. Nie ma się co denerwować, że kelner przynosząc kartę oczekuje zazwyczaj, że od razu zdecydujemy się na coś do picia - w końcu każdy, kto do hospody przychodzi wie, czy woli malé, velké, svetlé, tmavé, desitku** czy dvanáctku (ze wszystkich rodzajów piwa wybieram zazwyczaj červený víno ;-)).
Od pierwszej wizyty w hospodzie fascynował mnie sposób wystawiania rachunku, z czasem doszłam jednak do wniosku, że jest bardzo praktyczny - po złożeniu zamówienia kelner zostawia na stoliku pasek papieru, na którym zapisuje jedynie ceny zamówionych specjałów a za kolejne piwa dostawia kolejne kreski. Proste, szybkie, nie ma problemu z ciągłym bieganiem do baru i każdorazowym liczeniem drobniaków. Drobniaków - bo jak wiadomo, piwo w hospodzie jest tanie. Jedzenie zresztą też, zważywszy na wielkość serwowanych porcji - nawet bardzo. I dobre. Doprawdy nie rozumiem, dlaczego u nas gospody/karczmy zniknęły z krajobrazu miast i miasteczek..Smažený sýr oczywiście najlepiej smakuje w hospodzie, gdy do takowej jednak daleko, zawsze można przyrządzić go w domu - ma to nawet swoje dobre strony. Jakie? Ano na przykład można dostosować wielkość porcji do swoich możliwości (czyt. zamiast 25 krokietów zjeść 10).. Można też zaszaleć z surówką (w hospodzie warzywa występują w ilościach śladowych). Smażmy więc!

Smažená niva:
niva (Basiu, moc dík! :-)
mąka (hladká, czyli może być tortowa)
jajko
bułka tarta

Bramborové krokety (przepis na podstawie tego):
40 dag ziemniaków
20 dag mąki (hrubej)
1 jajko
1 łyżeczka proszku do pieczenia
sól, pieprz

Ser kroimy na dość grube plastry, panierujemy w tzw. trojbalu, czyli kolejno: w mące, jajku i bułce tartej, najlepiej tak ze dwa razy i smażymy - prawidłowo chyba w głębokim tłuszczu, ja zwykle smażę w niezbyt głębokim i nie widzę większej różnicy :-)

Krokety: ziemniaki gotujemy w mundurkach, ugotowane trzemy na tarce, dodajemy mąkę, proszek, jajko i przyprawy i dobrze wyrabiamy. Z ciasta formujemy kuleczki o średnicy ~3 cm, smażymy na złoto w większej ilości tłuszczu. Opravdu výborné!*czyli oczywiście wprost przeciwnie - 'nie pachnące' mówiąc delikatnie.
**desitka, dvanáctka - nie podejmuję się tłumaczenia, kiedyś wydawało mi się, że wiem, o co w tym chodzi, ale chyba jednak nie wiem - jedyne, czego jestem prawie pewna to to, że oznaczenia te są związane z zawartością słodu w piwie.

piątek, 1 października 2010

Gruszka - ser

.. i szałwia.

Średniowieczne przysłowie mówiło, iż tego śmierć nie ubodzie, u kogo szałwia w ogrodzie - pochodząca prawdopodobnie z Azji Mniejszej szałwia od wieków cieszy się opinią rośliny mającej niezwykle dobroczynny wpływ na zdrowie. Jej zażywanie zalecali starożytni Grecy, zalecali też arabscy uczeni, wedle których spożywanie szałwii miałoby wręcz przedłużać życie - w Europie pogląd ten rozpowszechnili prawdopodobnie medycy z Salernitańskiej Szkoły Lekarskiej, oni to bowiem zajmowali się przekładaniem muzułmańskich i żydowskich medycznych ksiąg. O uzdrawiających właściwościach szałwii zapewnia zresztą już sama jej nazwa wywodząca się od łac. salus 'zdrowy' lub, wedle innej opinii - od łac. salvo, are 'leczyć, uzdrawiać, zbawiać'.

W sztuce kulinarnej obecna od dawna (pierwsza wzmianka w De re coquinaria, II w. n. e.), choć trochę chyba niedoceniana (mam wrażenie, że popularna jednak bardziej jako ziele raczej lekarskie niż przyprawowe) - szałwia świetnie sprawdza się jako dodatek do owoców, sałatek, do mięsa. Na modłę staropolską przyrządzić można myszki na szałwijej - listek szałwii posmarować musem z gruszki/jabłka z miodem i ziołami, przykryć drugim listkiem i usmażyć w cieście - zajęcie dla cierpliwych, choć efekt pewnie znakomity. A taka herbata z szałwią i cynamonem*? Poezja.. W upał chłodzi, gdy zimno rozgrzewa..

O szałwii pisała niedawno Agnieszka Kręglicka, pisała też Marta Gessler - sałatka z gruszkami w szałwii wg pomysłu Marty, zapewniam - szał(wi)owa!
5 małych gruszek
1 l wody
2/3 szkl. cukru
gałązka świeżej szałwii
ser z niebieską pleśnią
świeżo zmielony czarny pieprz

Gruszki myję, kroję w ósemki (lub drobniej jeśli większe). Z wody i cukru przygotowuję syrop, dodaję liście szałwii. Do wrzącego syropu wrzucam gruszki, gotuję aż staną się lekko szkliste i zaczną intensywnie pachnieć szałwią (ok. 3-5 min., nie rozgotowuję). Dla silniejszego aromatu od koniec gotowania dodaję jeszcze kilka listków szałwii, gruszki odcedzam, odstawiam do przestygnięcia. Dodaję pokrojony w kostkę ser, przed podaniem doprawiam świeżo zmielonym czarnym pieprzem. Pychota - a w zestawie z ciepłymi rękawiczkami i herbatą z rumem to całkiem fajny październikowy piknik - jezioro wskazane :-)Na życzenie - referencje: Kawałko M. J., Historie ziołowe, Lublin 1986.

*Za ten pomysł Basię ozłocę :-)

P.S. Zdjęcie trzecie dzięki uprzejmości Doroty :-)