Literatura historyczna nigdy specjalnie mnie nie fascynowała, z kilku powieści, których akcja rozgrywa się na przełomie XIX i XX wieku, zapamiętałam jednak dobrze wzmianki o magazynie Bluszcz. Jakiś czas temu pomyślałam, że ciekawie byłoby odświeżyć kilka przepisów z przedwojennego pisma, historia kulinariów i historyczne recepty w przeciwieństwie do hsitorycznych powieści fascynują mnie w końcu od dość dawna. O czym więc niemal równo 81 lat temu (11.01.1930) w dziale Przepisów gospodarskich pisał Społeczno-literacki tygodnik kobiecy "Bluszcz"? Ano, jak na karnawał przystało, o Pączkach z jednego kilo mąki, Faworkach bardzo kruchych, Mocnym kruszonie dla panów i tytułowym Glühwein.
Glühwein czyli grzane wino, znane i lubiane, historię ma długą, sięgającą bowiem czasów starożytnego Rzymu, gdzie zwane było vinum muslum (grzane wino zaprawione miodem), vinum rosatum (wino z olejkiem różanym) lub conditum paradoxum, czyli korzenną niespodzianką. To ostatnie, najbardziej cenione, przyprawiano tatarakiem, mastyksem, cynamonem, kardamonem, goździkami, pieprzem, szafranem, trawą cytrynową, liśćmi wawrzynu i imbirem, a do jego przygotowywania używano specjalnych naczyń zwanych authepse. W średniowieczu grzane wino pod nazwą pimentu (na pograniczu francusko-hiszpańskich) lub hypokrasu traktowano raczej jako cenny medykament lub trunek wybitnie luksusowy i pito jedynie na dworach monarszych i w domach bogatej szlachty, wzbogacając go tak nietypowymi ingrediencjami jak sproszkowany bursztyn, piżmo czy korzeń galangalu lub swojsko.. majerankiem.
A cóż o grzanym winie pisała redaktorka rubryki Przepisy gospodarskie - Pani Elżbieta - w styczniowym numerze Bluszcza? Otóż wedle słów Pani Elżbiety Glühwein to napój nieoceniony tam, gdzie chodzi o prędkie rozgrzanie po dłuższem przebywaniu na mrozie. Powinien być stosowany przy wszelkiego rodzaju kuligach, przyjęciach na wsi, gdzie się jedzie długo końmi, lub chociaż autem, w którem jest wprawdzie cieplej, lecz podróżny z braku ruchu sztywnieje. Nic dodać, nic ująć :-)
Glühwein, przepis z Bluszcza 1930, nr 2 (przygotowałam z dużo mniejszej porcji, z rumem w miejsce konjaku):Glühwein czyli grzane wino, znane i lubiane, historię ma długą, sięgającą bowiem czasów starożytnego Rzymu, gdzie zwane było vinum muslum (grzane wino zaprawione miodem), vinum rosatum (wino z olejkiem różanym) lub conditum paradoxum, czyli korzenną niespodzianką. To ostatnie, najbardziej cenione, przyprawiano tatarakiem, mastyksem, cynamonem, kardamonem, goździkami, pieprzem, szafranem, trawą cytrynową, liśćmi wawrzynu i imbirem, a do jego przygotowywania używano specjalnych naczyń zwanych authepse. W średniowieczu grzane wino pod nazwą pimentu (na pograniczu francusko-hiszpańskich) lub hypokrasu traktowano raczej jako cenny medykament lub trunek wybitnie luksusowy i pito jedynie na dworach monarszych i w domach bogatej szlachty, wzbogacając go tak nietypowymi ingrediencjami jak sproszkowany bursztyn, piżmo czy korzeń galangalu lub swojsko.. majerankiem.
A cóż o grzanym winie pisała redaktorka rubryki Przepisy gospodarskie - Pani Elżbieta - w styczniowym numerze Bluszcza? Otóż wedle słów Pani Elżbiety Glühwein to napój nieoceniony tam, gdzie chodzi o prędkie rozgrzanie po dłuższem przebywaniu na mrozie. Powinien być stosowany przy wszelkiego rodzaju kuligach, przyjęciach na wsi, gdzie się jedzie długo końmi, lub chociaż autem, w którem jest wprawdzie cieplej, lecz podróżny z braku ruchu sztywnieje. Nic dodać, nic ująć :-)
Na trzy zwykłe butelki czerwonego wina (może być krajowe, owocowe), bierzemy jedną butelkę wody, filiżankę lub nieco więcej cukru (słodycz napoju zależy od gustu gospodyni i cierpkości wina), pół butelki konjaku (może być krajowy wiśniak) i korzenie: dwanaście goździków, laska cynamonu, pół gałki muszkatołowej, parę kawałków imbiru (kto lubi może dodać ćwierć laski wanilji, lub ze cztery strączki kordamonu, albo cienko ściętą skórkę z pół cytryny lub całej pomarańczy). Dobór zapachów zależy zupełnie od gustu. Korzenie i cukier zagotowane z winem i wodą i trzymać przykryte w cieple. Na chwilę przed podaniem wlewamy konjak, rozgrzewamy glühwein (nie gotując więcej), jaknajgorętszy nalewamy już przy stołach w szklaneczki i podajemy.Tytuł notki nawiązuje, rzecz jasna, do felietonów z cyklu Recipe Redux (o którym wspominałam już tu) , cyklu, w którym Amanda Hesser tropi historie związane z receptami zamieszczanymi w starych numerach New York Timesa i zaprasza kucharzy do tworzenia nowych przepisów o nie opartych - teraz więc czas na kolejne nawiązanie, czyli wariację na temat Glühwein Pani Elżbiety. Stary przepis oczywiście okaże się lepszy od przepisu nowego, mimo wszystko zachęcam, spróbujcie grzanego wina bez cytrusów, za to z suszonymi figami - namówię Was? :-)
Grzane wino z figami (3 filiżanki):
1/2 l czerwonego półwytrawnego wina
3 łyżki cukru trzcinowego
5 rozgniecionych strączków kardamonu
7 goździków
3 ziarna ziela angielskiego
9 suszonych fig
3 łyżeczki domowej konfitury wiśniowej
Wino podgrzewam z cukrem i przyprawami. Na dno filiżanki wkładam po łyżeczce wiśniowej konfitury, 3 figi, zalewam gorącym winem. A może idąc w ślady krakowskiej Cafe Camelot zastąpić wino domową nalewką? Taki Glühwein bez Wein, może?
P.S. Czy ktoś z czytelników Stoliczka wie może kto ukrywał się w Bluszczu pod pseudonimem Pani Elżbieta?
P.P.S. A wszystkim poszukiwaczom zaginionych smaków przypominam jeszcze o fantastycznym blogowym cyklu Vintage cooking Truskawkowej Ani!
13 komentarzy:
Moniko, jak zwykle cudna opowieść.
A wiesz,że właśnie popijam grzane wino? - z plastrami pomarańczy, anyżem i goździkami.Twoje na pewno wypróbuję ,pewnie jutro.
Całusy!
To ja zabieram jeszcze z tego Glühweina wodę i zostaję fanem napoju :) Dobrze kombinujesz, Kuma. Widać, żeś swojaczka :)
Wspaniałe! Zdecydowanie idealny napój na mroźne powroty z domu po długich zimowych spacerach...
Pozdrawiam! :)
Amber > czyli klasyka, najlepsza :) Ale to z figami też polecam, fajna odmiana :))) Całusy odwzajemniam :)
Antoni > no coś Ty, wino zabieraj, wino nie wodę, wodę zostaw pieskowi ;) No ba :D
Zaytoon > Albo kuligach jakby chciała Pani Elżbieta :) Pozdrawiam i ja :)))
Moniko, piękne rzeczy przyrządzasz, wypiekasz i prezentujesz na blogu. Przejrzałam kilkanaśnie przepisów i się zachwyciłam. Będę musiała dokładniej je przestudiować Twoje, bo już na pierwszy rzut oka wiele z nich mi się spodobało. Pozdrawiam i życzę smacznego, jutrzejszego śniadania :o)
Moniko! Powtórzę po raz kolejny - UWIELBIAM Twoje posty i zdjęcia! A to wino, poezja:) Robiłam niedawno podobne, ale bez kardamonu i konfitury i fig, czyli właściwie bez niczego;D Muszę powtórzyć w wersji pełnej!
Pozdrawiam ciepło!
Monia - jeśli chcesz znalezc panią elżbietę, być może obecna redakcja nie będzie wiedzieć, ale powinna mieć w archiwum takie rzeczy :)
hania-kasia> Dziękuję pięknie i zapraszam jak najczęściej :))) A śniadanko było pyszne, kto by pomyślał że avokado w takim zestawie się tak świetnie odnajdzie, dzięki :)))
Anna-Maria > Aniu, a ja po raz kolejny się po uszy zarumienię ;) Dziękuję, tym bardziej że z tych zdjęc wyjątkowo akurat zadowolona jestem :) A wino z figami zrób koniecznie - i wino pycha i te figi z niego :)
Pozdrawiam i ja :)
Kuchareczka > e, coś Ty, nie będę panu Bryndalowi głowy zawracać :)
Namówisz, namówisz. Twoje notki są bardzo ciekawe. Stąd będę u Ciebie częstym gościem (w ten sposób się wprosiłam) :)
Moniko, nie wiem jak to się stąło, ale nie piłam grzańca tej zimy. Najpeirw nie było czasu, potem były święta a potem z zimy zrobiła się wiosna.. może jeszcze nadrobię zaległości:)
Pozdrawiam serdecznie!
ps. fajne, minimalistyczne zdjęcia
Moniko, czy ja mam coś przeciwko zalinkowaniu cyklu?! Toż to dla mnie zaszczyt wielki! Dziękuję za te słowa...
Idę czytać o pasternaku :)
Pozdrowienia nocne!
Kurka olek! No i napiłabym się grzańca! ;)
Prześlij komentarz