Bliskowschodni fast-food - jeśli przygotowujemy go w domu staje się całkiem slow*, przez co może nawet nabiera nowego charakteru.. Falafle możemy jeść na sposób fastfoodowy właśnie - czyli w kieszonce z chlebka pita z pomidorem, ogórkiem, zieleniną, hummusem i czym tam jeszcze, bądź jak zwyczajne kotlety czyli na talerzu ;) - autorka książki, z której pochodzi mój ulubiony przepis sugeruje podanie falafli na posiekanej pietruszce z pomidorami i ogórkami wokół oraz z miseczką tahini.
A skoro już jesteśmy przy książce - Kuchnia arabska May S. Bsisu to chyba najlepsza książka o tejże kuchni wydana w Polsce. Nie pisałam tu jeszcze nic o moich ulubionych książkach kucharskich - ta naprawdę na szczerą rekomendację zasługuje. Rzecz jasna, każdy lubi co innego, jeśli jednak interesują nas nie tylko przepisy, a również historie - szczegółowe opisy poszczególnych dań uwzględniające ich pochodzenie, miejsce w tradycji danego kraju, bardzo dokładne wskazówki dotyczące zarówno tradycyjnego, analogowego przygotowywania danych potraw jak i opcje na skróty, opisy typowych składników używanych do gotowania czy wreszcie informacje dotyczące specyfiki kuchni poszczególnych krajów i ich związkach z historią/przyrodą regionu - to książkę tę zdecydowanie polecam! Ma ona niestety też kilka minusów - główny to niestety zupełny brak zdjęć, mniejszy, ale jednak utrudniający korzystanie z przepisów to niekiedy bezsensowne tłumaczenie nazw potraw.. Bezsensowne, bo nazwy takie jak hummus (w książce: dip z cieciorki) czy pita (płaski chleb arabski) dość się już nam chyba osłuchały i tłumaczenia wydają się po prostu niepotrzebne. A nawet jeśli już mają być, bo w końcu nie są tak zupełnie błędne, to przydałby się jednak spis treści uwzględniający również nazwy oryginalne (naprawdę, trudno mi było wpaść na to, by hummusu szukać pod D ;)). Żeby jednak te minusy nie przysłoniły nam plusów, zapraszam już na falafel aka kotleciki z bobu i cieciorki ;) Tafadalo!
A skoro już jesteśmy przy książce - Kuchnia arabska May S. Bsisu to chyba najlepsza książka o tejże kuchni wydana w Polsce. Nie pisałam tu jeszcze nic o moich ulubionych książkach kucharskich - ta naprawdę na szczerą rekomendację zasługuje. Rzecz jasna, każdy lubi co innego, jeśli jednak interesują nas nie tylko przepisy, a również historie - szczegółowe opisy poszczególnych dań uwzględniające ich pochodzenie, miejsce w tradycji danego kraju, bardzo dokładne wskazówki dotyczące zarówno tradycyjnego, analogowego przygotowywania danych potraw jak i opcje na skróty, opisy typowych składników używanych do gotowania czy wreszcie informacje dotyczące specyfiki kuchni poszczególnych krajów i ich związkach z historią/przyrodą regionu - to książkę tę zdecydowanie polecam! Ma ona niestety też kilka minusów - główny to niestety zupełny brak zdjęć, mniejszy, ale jednak utrudniający korzystanie z przepisów to niekiedy bezsensowne tłumaczenie nazw potraw.. Bezsensowne, bo nazwy takie jak hummus (w książce: dip z cieciorki) czy pita (płaski chleb arabski) dość się już nam chyba osłuchały i tłumaczenia wydają się po prostu niepotrzebne. A nawet jeśli już mają być, bo w końcu nie są tak zupełnie błędne, to przydałby się jednak spis treści uwzględniający również nazwy oryginalne (naprawdę, trudno mi było wpaść na to, by hummusu szukać pod D ;)). Żeby jednak te minusy nie przysłoniły nam plusów, zapraszam już na falafel aka kotleciki z bobu i cieciorki ;) Tafadalo!
750g suszonej ciecierzycy (lub 500 g bobu i 250 g cieciorki)
15 dużych ząbków czosnku (u mnie mniej..)
1 średnia cebula
1 por (robię bez pora)
1 szkl. natki kolendry (nie miałam)
1/2 szkl. natki pietruszki
2 łyżeczki mielonej kolendry (ziaren)
1 łyżeczka mielonego ziela angielskiego
1 łyżeczka mielonego kminu rzymskiego
1/2 łyżeczki pieprzu kajeńskiego
1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
2 łyżki soli
1/4 łyżeczki czarnego pieprzu
2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżka proszku do pieczenia (dałam na oko, raczej mniej)
1/4 szkl. ziaren sezamu
Ciecierzycę opłukać, wsypać do garnka i zalać wodą tak, by przykrywała ziarna min. na 2,5 cm. Zostawić na noc do namoczenia. Następnego dnia odsączyć, opłukać i poczekać aż dokładnie wyschną (inaczej masa może być zbyt mokra). Cieciorkę, natkę, cebulę i czosnek zmielić dwukrotnie w maszynce do mięsa, dodać przyprawy i zagnieść ręką aż składniki dobrze się wymieszają. Odstawić na 2h, pół godziny przed smażeniem dodać do masy proszek do pieczenia i sody, ponownie "wyrobić". W garnku z grubym dnem rozgrzać sporą ilość oleju (do temp. 185-190'C - jeśli nie mamy termometra wystarczy wrzucić do oleju niewielką ilość mieszaniny na falafle - jeśli zacznie gwałtownie skwierczeć i wypłynie na wierzch - olej jest dobry). Z masy formować kulki, rozpłaszczać je w dłoniach na środku robiąc delikatne wgłębienie, można obtoczyc w sezamie. Wrzucać na rozgrzany olej, gdy wypłyną - przewracać na drugą stronę i smażyć dalej aż będą brązowe. Wykładać na ręczniki papierowe, żeby odsączyć nadmiar tłuszczu. Z podanych składników wychodzi ok. 50 falafli.
Smacznego!*Pracy przy tym dużo nie ma, masa powinna jednak kilka godzin postać, żeby łatwo dało się formować kulki..
3 komentarze:
sama nie robilam,ale bardzo lubie i czesto kupuje u Arabow :)
Milego weekendu :)
Masz przepiękny talerz Moniko!
Ja bardzo lubię falafele, ale przyznam że mam przepis bardziej dla leniwych - nawet jest gdzieś na blogu :)
I dziękuję za rekomendację książki.
Miłej niedzieli :)
Gosia > To się rozumiemy :) Miłego weekendu wzajemnie :)
Polka > Dzięki, bardzo go lubię, tylko on malutki jest.. ;)
A te falafele (falafle?) to wiesz co, mi się wydaje, że one takie właśnie dla leniwych, wrzucasz wszystko do maszynki i samo się robi :-) Lecę poszukać Twojego przepisu :)
Miłej niedzieli i Tobie :)))
Prześlij komentarz