Jestem wielką entuzjastką jedzenia na trawie, a że w poświąteczną środę pogoda dopisała, decyzja nie mogła być inna - idziemy nad rzekę! Menu pierwszego tegorocznego pikniku było dość przypadkowe (bo i sam pomysł spontaniczny), ale bardzo smakowite - wędzony węgorz i herbata z wanilią i rumem (bo zapowiadało się chłodnawo), zabrana w ostatniej chwili przed wyjściem pomarańczowa marmolada, urodzinowe malibu D. i fafernuchy.
I właśnie o fafernuchach dzisiejsza notka. Tradycyjnie na Kurpiach piecze się je na Trzech Króli i ewentualnie w karnawale, mi jednak wybitnie kojarzą się z czasem wiosennym, letnim, z jarmarkami i miodobraniami - chyba nie zdarzyło się tak, żebym fafernuchy w większej ilości jadła inaczej niż na świeżym powietrzu.
Sama nazwa fafernuchy pochodzi od niemieckiego Pfefferkuchen czyli 'pieprzne ciastka' czyli właściwie pierniki, ale z piernikami fafernuchy mają wspólnych chyba tylko kilka składników - w smaku i konsystencji są zupełnie inne. Przygotowuje się je z marchwi i mąki żytniej (lub żytniej wymieszanej z pszenną chlebową), z dodatkiem miodu, pieprzu i ewentualnie odrobiny cukru (tym razem dodałam też kilka posiekanych, suszonych moreli).
Te tradycyjne są hmm.. szczerze mówiąc średnie.. Mocno gumiaste i twarde. Prawdziwy fafernuch, dla prawdziwego Kurpsia, to musi być taki, żeby jeden kęs wystarczył na co najmniej 10 minut żucia - powiedział mi pewien miły pan, którego wypytywałam o to, jak się ten rarytas przygotowuje. Wystarczy jednak skrócić czas pieczenia by ciastka stały się mięciutkie i naprawdę smaczne (jak mówią ci prawdziwi Kurpie - turystyczne ;)). A że w dodatku są smakołykiem prawdziwie dietetycznym to chyba nie muszę dłużej zachęcać? Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że kiedyś były popularnym fantem w grze w cetno-licho, przy czym - wyjątkowo - fanty otrzymywał (i musiał zjeść ;-)) nie ten, kto wygrał, lecz ten, kto przegrał :-) Ale to te tradycyjne, średniojadalne ;)
Przepis, który podaję, jest dość orientacyjny, składników ma być tyle, żeby dało się zagnieść ciasto takie jak na kopytka, jeśli marchew trafi się większa/mniejsza to po prostu zmieniamy ilość mąki. Czas pieczenia skracamy przynajmniej o połowę, no chyba, że mamy ochotę na żywe obcowanie z tradycją :)
I właśnie o fafernuchach dzisiejsza notka. Tradycyjnie na Kurpiach piecze się je na Trzech Króli i ewentualnie w karnawale, mi jednak wybitnie kojarzą się z czasem wiosennym, letnim, z jarmarkami i miodobraniami - chyba nie zdarzyło się tak, żebym fafernuchy w większej ilości jadła inaczej niż na świeżym powietrzu.
Sama nazwa fafernuchy pochodzi od niemieckiego Pfefferkuchen czyli 'pieprzne ciastka' czyli właściwie pierniki, ale z piernikami fafernuchy mają wspólnych chyba tylko kilka składników - w smaku i konsystencji są zupełnie inne. Przygotowuje się je z marchwi i mąki żytniej (lub żytniej wymieszanej z pszenną chlebową), z dodatkiem miodu, pieprzu i ewentualnie odrobiny cukru (tym razem dodałam też kilka posiekanych, suszonych moreli).
Te tradycyjne są hmm.. szczerze mówiąc średnie.. Mocno gumiaste i twarde. Prawdziwy fafernuch, dla prawdziwego Kurpsia, to musi być taki, żeby jeden kęs wystarczył na co najmniej 10 minut żucia - powiedział mi pewien miły pan, którego wypytywałam o to, jak się ten rarytas przygotowuje. Wystarczy jednak skrócić czas pieczenia by ciastka stały się mięciutkie i naprawdę smaczne (jak mówią ci prawdziwi Kurpie - turystyczne ;)). A że w dodatku są smakołykiem prawdziwie dietetycznym to chyba nie muszę dłużej zachęcać? Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że kiedyś były popularnym fantem w grze w cetno-licho, przy czym - wyjątkowo - fanty otrzymywał (i musiał zjeść ;-)) nie ten, kto wygrał, lecz ten, kto przegrał :-) Ale to te tradycyjne, średniojadalne ;)
Przepis, który podaję, jest dość orientacyjny, składników ma być tyle, żeby dało się zagnieść ciasto takie jak na kopytka, jeśli marchew trafi się większa/mniejsza to po prostu zmieniamy ilość mąki. Czas pieczenia skracamy przynajmniej o połowę, no chyba, że mamy ochotę na żywe obcowanie z tradycją :)
3 średnie marchewki
750 g mąki żytniej
5-6 łyżek miodu
ew. 1/4 szkl. cukru
10 g proszku do pieczenia
świeżo zmielony czarny pieprz (nie żałować!)
opcjonalnie - ulubione dodatki (u mnie suszone morele)
Marchew ugotować, rozgnieść widelcem lub praską do ziemniaków, ostudzić, połączyć z przesianą mąką wymieszaną z proszkiem, miodem i pozostałymi składnikami. Zagnieść ciasto (będzie dość klejące). Formować wałeczki i kroić je na kawałki (trochę większe niż kopytka), posypać dodatkowo pieprzem, piec w gorącym piekarniku (u mnie 180'C) ok. 40 min. (piekłam 17 min.). Świetnie sprawdzają się jako widelec do wyjadania pysznych konfitur :)
Smacznego!P.S. Atrakcją pierwszego pikniku 2010 r. były spotkane po drodze.. niebieskie żaby (jak się okazało - żaby moczarowe, Rana arvalis) - takie o - śliczne!
P.S. 1. Dorota, dzięki :) I mam nadzieję na powtórkę w lipcu :)
11 komentarzy:
Ach! ja też chcę taki piknik. Może na kumach sobie zrobimy jaką wirtualną majówką? koniecznie z kocykiem w kratkę! ;)
Fafernuchy, nazwa, jak mawia Tosiek - niekiepska :)))
cium, cium!
Rany, piszesz Monika o rzeczach o ktorych czlowiek nawet nie snil (tekst Pana wymiata, chce sie piec te ciacha:), a zabki sa juz dopelnieniem, jak na dobry deser :-)
I takie zaby sa w Polsce?
Piknik, Ty nam czytasz w myslach, a nawet nas ubieglas, zeby bylo lepiej, o prosze Oczek juz napisala :)
PS. Wiesz, ze moglabym cale zycie przesiedziec nad brzegiem rzeki?
cudowne są te chwile, gdy można wśród słońca i zieleni traw zjeśc coś pysznego..
Wybrałabym się na taki piknik, oj wybrała, a te fafernuchy ciekawią mnie ogromnie - aż spróbuję - obu wersji. Tej jadalnej dla smaku, tej tradycyjnej z ciekawości :)
Chyba czas pomyśleć o pikniku, może w weekend wybiorę się pod Kabaty z kocem i smakołykami :)
bardzo mi się takie fafernuchy podobają - jak będę sie wybierać na piknik, to zrobię :)
Oczku > chyba kwietniówkę, co? :) Ach, ta kratka (chociaż nadal nie kumam czemu kratka to piękna Ci wyszła ;))
ciumkam i ja :)))
buruu > Basia, bo to trzeba się trochę na północ pofatygować latem i nie trzeba będzie śnić o fafernuchach tylko je jeść ;) A żaby, jak sama juz widzałaś - są :) Ale podobno to tylko wiosną i tylko panowie - żaby..
Co do siedzenia nad rzeką to czuję, że się rozumiemy :) :*
asiejka > prawda? Dobrze, że już ciepło i można chodzić na trawę :)
Tili > o, to cieszę się bardzo, że Ci się spodobały, ale co do tych "tradycyjnych" to żeby nie było - ostrzegałam :D no, ale z tych proporcji wychodzi ich tyle, że można eksperymentować :) Pozdrawiam cieplutko :)))
grazyna > a polecam, polecam, na piknik są jak znalazł :) Grażynka, a w ogóle nie mogę zostawiać komentarzy u Ciebie.. Kasuję adres strony, tak jak pisałaś i nic..
Pozdrawiam Was ciepło, wiosennie :))):*
Oj Monika, nic porozumienia miedzy nami jest ogromna :) Zreszta Mazury to tylko kojarza mi sie z rzekami i jeziorami, wiec gdy pierwszy raz przeslas mi stamtad pozdrowienia, to wiedzialam ze cos w tym jest :-)
Piknik aż chciałoby się...,tylko pogoda jeszcze nie ta, pozdrawiam :)
Basia, są jeszcze bagna (z niebieskimi żabami) ;-)
Uściski więc z Mazur owych przesyłam :*
anytujx - oj, dobra pogoda, nie pada, ciepło, nie ma na co czekać :-)
Na Kurpsiach mieszkałam od 6 do 19 roku życia i powiem Ci, że choć o fafernuchach czytałam, to nigdy ich na oczy nie widziałam! I nie jadłam. WIec pozostaje tylko je kiedyś zrobić albo trafić na miłego Kurpsia (kurczę, rzeczywiscie tak mówią na Kurpiach;), który mnie poczęstuje.
A jedzenie na trawce to jest to!
Ania, no nie żartuj! Ja na tych wszystkich targach/jarmarkach je spotykam, w Zawodziu itp. ..
Jedzenie na trawce to jest to, masz rację! :-)))
Prześlij komentarz