poniedziałek, 28 marca 2011

Misie łapki

Zazwyczaj uważam się za osobę racjonalną, może - racjonalną z wyobraźnią. Mam swoje ulubione liczby, odmierzam nieparzyste ilości przypraw, lubię pomyśleć, że znalezienie pierwszej stokrotki w pierwszy dzień wiosny to na pewno dobry znak, nie działa to jednak na zasadzie przesądu, powiedzmy, że to taki uroczy i nieszkodliwy bzik albo urozmaicenie codzienności. Czasami zdarzają się jednak rzeczy, które skłaniają do tego, by przestać stąpać twardo po ziemi i pomyśleć o czymś, nazwijmy to niezwykłym w powietrzu, choć w rzeczy samej, mowa o zwykłym-niezwykłym zbiegu okoliczności..

Od początku jednak. Przepis, o którym dziś chcę napisać znalazłam dawno, dawno temu, w czasach, gdy jeszcze nie znałam blogów kulinarnych, gdy sprawdzonych przepisów szukałam korzystając z serwisów typu Flickr i forum Galerii Potraw. Przepisy tam zamieszczane miały jedną podstawową zaletę - zdjęcia. Zdjęcia dawały gwarancję, że ktoś dany przepis przede mną wypróbował - to raz, a dwa - no powiedzcie - kto z Was nie je oczami? :-)

Ciasteczka, które znalazłam, szukając pewnie przepisu na coś z figami, oprócz całkiem ładnych zdjęć i zachęcającego opisu miały coś jeszcze - przeuroczy kształt i jeszcze bardziej uroczą nazwę - misie łapki (Bear Claws). Brakowało jednak najważniejszego, a mianowicie.. przepisu. Znalezienie przepisu zajęło mi wówczas dłuższą chwilę - jak się bowiem okazało, misie łapki to ciasteczka wypiekane przez jedną jedyną kawiarnio-piekarnię, gdzieś w USA, to autorski przepis właściciela tejże kawiarni - i jakże szczęśliwie się jednak złożyło, to przepis, który w artykule dotyczącym Maury'ego Robina (bo o nim mowa) podała niemal cztery lata temu Amanda Hesser. Upiekłam wtedy misie łapki zamieniając niedostępny wówczas mascarpone na serek śmietankowy, upiekłam je też całkiem niedawno używając mascarpone, który od tamtego czasu stał się całkiem popularny i dostępny w niemal każdym sklepie. Jakież było moje zdziwienie, gdy niemal w tym samym czasie, gdy ja piekłam misie łapki, Basia napisała mi, że ma w lodówce opakowanie mascarpone, kupione z myślą o.. a jakże, o misich łapkach! Przypominam - przepis sprzed czterech lat, dostępny w jednym jedynym artykule w sieci.. Powiem szczerze - w tym momencie polubiłam myśl o hmm.. przypadkach tak niezwykłych, że zdają się być zupełnie nieprzypadkowe..
Powiem od razu - naprawdę nie należy robić tego, co ja zrobiłam przy pierwszym spotkaniu z misimi łapkami. Nie należy zamieniać mascarpone na inny serek, działa ono bowiem raczej jak nadające ciastu kruchości "lepiszcze" (w miejsce jajek, wody etc), nie zaś jako li i jedynie dodatek smakowy. Co prawda ciasto z mascarpone jest dość ciężkie i naprawdę tłuste (co nie od razu przypadło mi do gustu, w związku z czym wymyśliłam wersję alternatywną - z dużo mniejszą jego ilością), to jednak zupełnie inna jakość, inna struktura ciasta - powiem krótko: warto!

Misie łapki (na podstawie przepisu Maury'ego Rubina na [Save the Polar] Bear Claws):

Ciasto (zdjęcie pierwsze i trzecie):
2 szkl. mąki
200 g mascarpone
200 g masła
szczypta soli

+ 1 żółtko, 2 łyżki mleka, brązowy cukier do posypania

Nadzienie morelowe:
100 g suszonych moreli
3 łyżki konfitury morelowej
3 łyżki brązowego cukru
3 łyżki amaretto
pół garstki migdałów

Nadzienie figowe (pomysł własny, inspirowany morelowym i zdjęciami stąd):
100 g suszonych fig
3 łyżki konfitury malinowej
1 łyżka brązowego cukru

Z masła, mąki i mascarpone zagniatam gładkie, elastyczne ciasto, odkładam je do lodówki. Przygotowuję nadzienia. Morele siekam dość drobno, podsmażam na patelni z cukrem, konfiturą i migdałami (obranymi z łupek), pod koniec smażenia dodaję amaretto. Figi siekam, przesmażam z konfiturą malinową i cukrem. Nadzienia odstawiam do przestygnięcia. Ciasto wałkuję cienko, kroję w prostokąty (stosunek długości boków mniej więcej 2,5:1). Nakładam nadzienie na połówkę każdego prostokąta, przykrywam je drugą połówką (by uzyskać mniej-więcej kwadrat), dokładnie sklejam brzegi. Na boku równoległym do linii złożenia robię po 4 nacięcia, tak by otrzymać paluszki misia. Nigdy nie sądziłam, że opisanie sposobu składania ciastek może być tak skomplikowane.. :) Łapki odkładam do lodówki na min. 30 min. Każde ciastko smaruję żółtkiem rozbełtanym z mlekiem, posypuję brązowym cukrem. Piekę ok. 30 min. w 180'C. Najlepsze, o dziwo, po zupełnym ostygnięciu :)

Ciasto alternatywne (zdjęcie drugie):

200 g mąki
100 g masła
3 łyżki (z czubkiem) mascarpone
3 łyżki brązowego cukru (delikatnie zmielonego)

Zagniatam jak kruche, dalej jak wyżej. To dla odmiany wcinamy, gdy tylko przestanie parzyć :)P.S. A tu jeszcze misie łapki u Basi - wersja sprzed 4 lat. I oczywiście dziękuję :)))
P.S. 1. I last but not least - chciałam jeszcze bardzo, bardzo podziękować wszystkim, z którymi miałam okazję spotkać się w miniony właśnie weekend - Tiliom za gościnę (i łopatologiczną czyli jedyną słuszną instrukcję obsługi bloggera) i wszystkim za niezwykle miłe chwile (i Poli za to że nie chrapała ;))! I mam nadzieję do zobaczenia niebawem znów:)))

edit (21:19): I jeszcze koniecznie - Basina wersja ciasta i misiowego nadzienia - tu :-)

23 komentarze:

Anonimowy pisze...

uwielbiam misie łapki:-)

kornik pisze...

Też kiedyś miałam na oku ten przepis:)

Mi też miło było poznać Cię w nie wirtualnym świecie:)

buruuberii pisze...

Hmm "jednym jedynym artykule w sieci" - i zdaje sie, ze przepis tez jest tylko jeden jedyny :-)

Tak sobie teraz czytam Twoje proporcje Monkia i widze, ze wale tego nadzienia w cholere, no ale tyle mi wlazi :))

A ksztalt z 2go zdjecia b. mi sie podoba!

Amber pisze...

Moniko,piękna historia przepisu i łapek misiowych.Oczywiście,że nic nie zdarza się przypadkowo.Niezwykły splot wydarzeń.
A łapke mogę?

KUCHARNIA, Anna-Maria pisze...

Monika! To najpiękniejsze łapki jakie widziałam - oczywiście w kategorii "jadalnych";P Cudna historia i splot wydarzeń, na który czekałam z niecierpliwością po Twojej zapowiedzi, gdyśmy kapelusze razem piekły:)
Uściski!

aga pisze...

urocze łapki:)

Majana pisze...

I tu też te cudne misiowe łapeczki! :)
Bardzo mi się podobają, są urocze:)
Pozdrawiam ciepło:)

Anonimowy pisze...

Nigdy się z nimi nie spotkałam... Najwyraźniej z Basią łączy Cię jakaś niezwykła telepatia! ;) I wcale się nie dziwię, że obie uległyście urokowi tych łapek. Wyglądają przecudnie!

Pozdrawiam! :)

Agnieszka pisze...

Przypadki nieprzypadkowe nadają urok codzienności:)
Misie łapki - misiowate bardzo:) cudne są!

Jswm pisze...

urocze!

ewelajna Korniowska pisze...

Wszystko się może zdarzyć jak widać:)Ciekawe to Wasze wspólne z Basią pieczenie:)
Łapki przecudne! I jak już pisałam Basi, zrobię je, bo niebawem odwiedzę małego Misia i Misię:)
To drugie zdjęcia pokazuje, że ciasto jakby bardziej urosło, bo łapka jest cokolwiek spuchnięta.

Mihrunnisa pisze...

Śliczne łapeczki :-)

Gospodarna narzeczona pisze...

Proszę proszę i tu niedźwiedzie. Miło było poznać i mam nadzieję do zobaczenia.

Tilianara pisze...

Po takiej historii można uwierzyć, że niektóre rzeczy są nam przeznaczone. A te misie łapki z pewnością były Wam przeznaczone :)

Buziak ciepły za wspaniały weekend Moniś :*
I czekam teraz na kolejne :)

kabamaiga pisze...

Oczywiście, że jem oczami. Czasami nie przeczytam przepisu a po zdjęciu już wiem, że trzeba zrobić, koniecznie. Misie łapki wspaniałe, a historia aż niemożliwa :)

Monika pisze...

basiaP > misie zapewne się cieszą :)))


kornik > mi też miło i miło Cię tu widzieć! :)))

buru > No teraz już sa trzy! :) Basia,bo hojna jesteś, ot co - to się chwali :)Ja Ci się przyznam że mi jeszcze z półtorej łyżki z tego nadzienia zostało.. Mówiłam że skąpiradło to moje drugie imię, nie ma obaw że kogoś przekarmię :D
Te drugie są z odchudzonego ciasta, lepiej trzymało kształt w piecu, to fakt :)

Amber > A oczywiście że możesz, nawet dwie :)

Anna Maria > Mam nadzieję że nie zawiodły Twoich oczekiwań łapki? :) A u Basi jeszcze takie fajne, misiowe nadzienie! :)

aga > :)))

majana > Cieszę się bardzo że Ci się podobają, pozdrawiam również ciepło :)))

Zaytoon > Bardzo nie chciałam użyć tego słowa - telepatia :D Kojarzy mi się nie wiedzieć czemu z panem Kaszpirowskim :D Ale misie łapki urocze - to fakt - jak tylko masz ochotę to bardzo namawiam na pieczenie :)))

Agnieszka > Dokładnie to miałam na myśli :) Dziękuję :)))

Jswm > Dziękuję :) Miło było Cię poznac :)))

ewelajna > Jak się cieszę! Na pewno misiom przypadną do gustu :)))
A bo to pszczoła misia w łapkę użądliła i mu spuchła.. A na serio to te drugie łapki były mniejsze i napchałam do nich ciut więcej nadzienia, dlatego tak wyglądają :)

Mihrunnisa > :)))

Gospodarna > Mi również miło i oczywiście do zobaczenia - Kraków zaprasza Gospodarną Kasię :)))

Tili > O tak, fajne takie słodkie przeznaczenie, co nie Madzia? :D Ściskam i również czekam :)))

kabamaiga > No to się rozumiemy :)))

Pozdrawiam ciepło Was wszystkich i dziękuję że wpadacie :)))

Kasinka pisze...

Łapki, które same idą do buzi - pycha i mniam mniam

Agata Chmielewska (Kurczak) pisze...

jak pierogi ;)

Unknown pisze...

:) nawet nie wiesz jak lubię czytać, to co piszesz.
Wiem już to pisałam... Za każdym jednak razem, gdy czytam Twoje wpisy, to odnajduję cząstkę siebie... Ulubione liczby :) Ja bardzo nie lubię się cofać. Zawsze staram się wysiąść wcześniej i iść do przodu. Taki mały bzik :)
Łapki słodkie :)

Monika pisze...

Kasinka > A żebyś wiedziała :)))

aga-aa > No wiesz :D

Anoushka > Pisz, pisz mi tak jeszcze ;) A na serio - cieszę się strasznie :))) Bez bzików byłoby nudno, nie? :)

Uściski :)

lo pisze...

One są prześliczne. Do tego wspaniałe nadzienia. Wczoraj w lodówce odkryłam trzy duże pojemniki mascarpone. zastanawiałam sie jak zgromadziłam takie ilosci (całkiem nieświadomie) i co z nimi zrobić. Teraz już wiem. Łapki wkrótce zawitają na moim stole. Cieszę się bardzo z naszego spotkania i poznania Cię osobiście. Do następnego razu. Pozdrawiam.

Unknown pisze...

matkobosko, jakie one piękne! zakochałam się chyba na wiosnę ;-)

Monika pisze...

lo, ja sobie naprawdę nie wyobrażam jak można tak "zgromadzić" nadmiar mascarpone :D Udało Ci sie już upiec łapki (guzdram się z odpowiadaniem na komentarze że hej, przepraszam..)? Też się strasznie cieszę i mam nadzieję następny raz nastąpi jakoś niebawem :)))

Karola, ale radosny komentarz, ale mi się podoba :))) Ciesze się strasznie :)