poniedziałek, 7 stycznia 2013

Vanilice

Vanillenkipferln, vanilkové rohlíčky, vanilin-roščići czy vanilkové rožky?
Medvědí tlapky, Bärentatzen a może šapice?
Linecké cukroví, linceri, linzer tézsta, linzer Augen?

Keksen, cukroví, keksići, maleńkie ciasteczka, tony masła, orzechów i cukru z wanilią. W naddunajskiej Europie tony maleńkich ciasteczek pieką na Święta, Austro-Węgry w adwencie pachną orzechami, wanilią i cytrynową skórką. I nieważne czy te Święta w grudniu czy w styczniu, nieważne w jakim języku mówią - wszędzie tam, gdzie blask Najjaśniejszego Pana cesarza Franciszka Józefa rozjaśniał mroki środkowoeuropejskiej zimy, ciasteczka pieką, chowają do pudełek i tłuką po łapach za podjadanie, gdy jeszcze nie czas. 

Dziś prawosławne Boże Narodzenie. Gdy wypytywałam serbskich znajomych o bożonarodzeniowe słodkości usłyszałam, że poza uštipkami serbskich słodyczy na Božić nie ma, wszystko jest niemieckie, ciasteczka i takie tam. W naddunajskiej Vojvodinie, jak w całych niegdysiejszych Austro-Węgrzech, ciasteczka i takie tam to rzecz jasna waniliowe rogaliczki, misie łapki i ciasteczka z Linzu, rum-kuglice, išleri czy breskvice również znajdują swoich miłośników, absolutnie obowiązkowe są jednak vanilice, maluteńkie, waniliowe kółeczka, przekładane morelami, łakocie na które każda rodzina ma babcin, starinski recept i nie bacząc na mody wypieka vanilice rok w rok jak i lat temu sto. 
Jak lat temu sto, czyli przede wszystkim na smalcu. Ileż to razy już powtórzyli: prave vanilice muszą być na smalcu! - nie zliczę. Przyjęłam do wiadomości i przemogłam się* wreszcie by upiec te prave  i niech już Im będzie: jest różnica. Ciasteczka pieczone na maśle są kruche, ciasteczka na smalcu rozpływają się w ustach, są zupełnie inne, czy lepsze - rzecz gustu. Osobiście tak samo lubię vanilice na maśle i vanilice na smalcu (a już najbardziej lubię vanilkové rohlíčky ale wpis o vanilicach to chyba nie miejsce na takie wyznania ;-)). Vanilice muszą być maleńkie i dość grube, wycina się je używając specjalnej wykrawaczki lub najbardziej tradycyjnej foremki, jaką znaleźć można pewnie w każdym domu czyli nakrętki z butelki po wódce. No i dżem, obowiązkowo morelowy, dobry, domowy dżem i mnóstwo czasu by setki tego drobiazgu owym dżemem przełożyć :-)

Vanilice - wedle przepisu z bloga Zaboravljene poslastice** (proporcje na ok. 70 podwójnych maleńkich ciasteczek):

125 g smalcu
125 g cukru
2 jajka
125 g mielonych orzechów (włoskich lub migdałów)
300 g mąki
+
3 łyżki dobrego morelowego dżemu
cukier puder wymieszany z cukrem z wanilią

Smalec (w temp. pokojowej) wymieszać z cukrem i jajkami na gładką masę. Dodać zmielone orzechy oraz mąkę, wyrobić miękkie ciasto (ilość mąki może być nieco mniejsza/większa niż 300 g, ciasto ma być gładkie i odchodzić od ręki pozostając zarazem bardzo miękkim). Schłodzić w lodówce, rozwałkować niezbyt cienko (min. 5 mm), kieliszkiem bądź nakrętką wycinać maleńkie kółka (2-3 cm), piec  ok.5 min. w 200'C, na blado-złoto. Jeszcze ciepłe przełożyć dżemem morelowym (można ułatwić sobie sprawę używając torebki/rękawa cukierniczego) i obtoczyć w cukrze z wanilią, odstawić na dzień-dwa by lekko nawilgły. Na Święta kiedy by nie były, na zimę, przepyszne!
 
* Nie mam obsesji na temat tłuszczu i nie uważam, że odrobina smalcu musi natychmiast wywołać incydent wieńcowy - zwyczajnie go jednak nie lubię.
** To najpiękniejszy serbski blog o kuchni jaki znam! Autorka, Maxivida piecze tytułowe zapomniane łakocie z zeszytu swojej babci Spomenki i prababci Ružy, przy każdym przepisie zamieszcza fotografie owego zeszytu, historie domowe, wspaniałości!

środa, 2 stycznia 2013

Tort makowy

Hu! Hu! Ha!
Nasza zima zła!
Szczypie w nosy, szczypie w uszy,
mroźnym śniegiem w oczy prószy, 
wichrem w polu gna!
Nasza zima zła!

Ejże, jaka zima zła? - mała dziewczynka wcale a wcale nie zgadzała się z tym, że zima jest zła! Zimą można od świtu do zmierzchu zjeżdżać na spodniach z górki, można mieć rumieńce od mrozu i wcale nie marznąć, można chodzić po jeziorze, można iść do piwnicy i w skrzynkach z piaskiem szukać najładniejszej marchwi na nos dla bałwana, można piec ze śniegu placki.. Nie, nie, placków ze śniegu nie piekliśmy, zresztą wszyscy dobrze wiedzą, jaki pieczenie takich placków się kończy, ale takie placki z maku? Albo i makowy tort? O tak, tort makowy to kolejny powód, dla którego można lubić zimę!

Tort makowy odkąd pamiętam pojawia się na stole mojej Mamy co najmniej raz do roku, odkąd pamiętam na pytanie co upiec na Święta, co upiec na urodziny odpowiadałam zawsze Makowy tort! Co o tyle dobrze o nim świadczy, że za tortami, delikatnie mówiąc, nigdy nie przepadałam :-)  Przepis dostała Mama podobno od Pani M., zapisała w kajecie a kajet zaginął był, jak kamień w wodę. Przez lata Mama piekła tort z pamięci, przez lata ja szukałam maminego kajetu, przed rokiem przeglądając świstki z przepisami Babci Alinki znalazłam, oczom nie wierzyłam, znalazłam kilka złożonych na czworo kartek z tego zeszytu - przepis na oponki, przepis na Zebrę, przepis na makowy tort!
Tort makowy to tort najwspanialszy na świecie! Bogaty choć prosty, nic nie przekombinowany, szlachetny w smaku i pięknie czarno-biały. Na odnalezionej kartce znajduje się wersja przepisu skrojona na miarę PRL, niemal identyczne recepty znalazłam jednak  u Makarewiczowej, u Kucharki Litewskiej, u Disslowej także- zapach migdałowy zastąpił gorzkie migdały, proporcje dopasowane do potrzeb i możliwości - skąd miała go Pani M.? Tego nie zgadnę, jedno jest pewne, to stary, dobry przepis na tort, który przekona nawet tych, których na co dzień torty nie przekonują, doskonały :-)

 Tort makowy - przepis od Pani M., udoskonalony przez Mamę* i moje bardzo maleńkie 3 grosze:

Ciasto:
450 g maku
6 jajek
1 szkl. cukru
4 łyżki miodu
4 łyżki tartej bułki (moim zdaniem - niekoniecznie)
10 gorzkich migdałów
skórka otarta z jednej cytryny

Masa:
1 kostka (250 g)  masła
4 żółtka
1 szkl. cukru
sok wyciśnięty z jednej cytryny**

Ciasto: mak sparzyć, lekko odsączyć na sicie, dość wilgotny 3-krotnie zmielić z migdałami. Ubić pianę z białek. Żółtka utrzeć z cukrem na kogel mogel, dodać miód i ewentualnie bułkę tartą. Masę dokładnie wymieszać z makiem i skórką cytrynową, połączyć całość z pianą z białek. Piec (w tortownicy Ø=20 cm) 45-60 min. w 180'C (do suchego patyczka).
Masa: masło ucierać z cukrem w makutrze na puchatą masę, w trakcie ucierania wbijać po jednym żółtku, pod koniec dodać sok z cytryny. Ucierać należy długo (godzinę albo i dłużej), gotowa masa powinna być gładka (cukier ma się dokładnie rozpuścić), lekka i niemal biała.
Tort: placek przekroić na 3 części, każdą część przełożyć kremem, udekorować nim również wierzch i boki ciasta. Ozdobić jak kto potrafi :-) Na Święta, na Nowy Rok, na zimowe urodziny - najlepszy!
 *Na zdjęciu nr 1 kartka z przepisem z Maminego zeszytu, jak widać najważniejsza zmiana to niemal podwójna ilość maku - dzięki temu tort jest wilgotny (nie trzeba go ponczować), uczciwy, w kolorze niemal czarny - to nie jest żaden tam biszkopt z makiem, to prawdziwie makowy rarytas :-)
**Mama czasem dzieliła masę na pół, do połowy dodawała sok z cytryny, do drugiej połowy gorzkie kakao, jeden placek przekładała masą ciemną, drugi jasną, wierzch ozdabiała jedną masą a drugą pozwalała dekorować, czyli narysować na wierzchu bałwana lub choinkę. Dzieckiem będąc byłam zdecydowanie zdolniejsza w temacie dekorowania wypieków ;)

Dobrego Nowego Roku Kochani Czytelnicy! :-)


poniedziałek, 24 grudnia 2012

Pierniczki, życzenia

Śniegu za oknem,
ciepła na sercu,
uśmiechu na co dzień,
dobrych, pełnych Bliskich
Świąt!
Doskonałe pierniczki - od lat takie same :-)
1 szkl. miodu
1/2 szkl. cukru
1/2 kostki masła
2,5 szkl. żytniej mąki
1 - 1,5 szkl. mąki pszennej
1 płaska łyżeczka sody
2 płaskie łyżeczki ulubionej kawy
skórka otrarta z jednej cytryny
1 płaska łyżeczka czarnego pieprzu
po 1/2 łyżeczki kardamonu, goździków i cynamonu
po 1/4 łyżeczki zielna angielskiego, gałki muszkatołowej i imbiru

Żytnią mąkę prażę na suchej patelni aż się zrumieni i zacznie pięknie pachnieć orzechami, przesiewam z mąką pszenną, dodaję cytrynową skórkę i łyżeczkę kawy. Z łyżki miodu prażę delikatny karmel, dodaję resztę miodu, cukier, masło, mieszam do rozpuszczenia, pozwalam chwilę się pogotować. Dodaję łyżeczkę kawy, przyprawy, odstawiam do przestygnięcia, dodaję sodę (spieni się i lekko pojaśnieje). Masę miodową dodaję do mąki, mieszam, wyrabiam średnio twarde, lepkie ciasto, chowam na noc do lodówki. Wałkuję cienko, wykrawam pierniczki i piekę do lekkiego zrumienienia (u mnie 6 min. w 180'C). Serc pełnych miodu Kochani :-)

PS. Do zobaczenia w Nowym Roku, niech będzie po prostu dobry! :-)

środa, 19 grudnia 2012

Święta, makowce

Dobry kiij bukowy, meter długi - by łatwiej było kręcić ciasto, maszynka z rączką wygładzoną tysiącami dotyków babcinych i dziadkowych dłoni, pomarańczowa skórka pokrojona niezgrabną ręką w idealną, drobniutką kostkę. Z mniej niż kila mąki nie warto rąk brudzić. Dziadkowie i makowce, opowieść w obrazkach.

Produkty - przygotowane!
Drożdże - kipią!
Dziadkowie - kręcą..

.. mielą..
 .. i zwijają.


Placki - mają rosnąć!
I wyrosły, przecież że wyrosły :-)
Pieczone tylko na Święta makowce - przepis Babci Alinki:

Ciasto:
1 kg mąki
10 dkg drożdży*
1 szkl. cukru
0,5 kostki masła (rozpuszczonego)
4 żółtka
2 całe jajka
1-1,5 szkl. mleka

Mak:
0,5 kg maku
6 białek
2 żółtka
2 łyżki miodu
0,5 szkl. cukru
domowa skórka pomarańczowa
rodzynki
migdały
suszone owoce (śliwki, jabłka, figi - opcjonalnie)

Zrobić rozczyn z drożdży, mleka i odrobiny mąki. Żółtka utrzeć z cukrem na kogel-mogel lub lekko ubić trzepaczką. Do mąki dodać rozczyn, kogel-mogel, jajka i mleko, wyrabiać dobrze nie za twarde, nie za miękkie ciasto, w trakcie wyrabiania dodać rozpuszczone masło. Ciasto odstawić do wyrośnięcia.
Mak zmielić co najmniej 2 razy. Ubić pianę z białek, wymieszać mak z żóltkami, bakaliami i pianą z białek. Na samym końcu dodać cukier. Ciasto podzielić na 2 lub 3 części, masę makową także, rozciągać placki na blacie, rozkładać na plackach masę makową, zwinąć nie za ścisło makowce. Placki umieścić w keksówkach, pozwolić ponownie wyrosnąć, wyrośnięte posmarować po wierzchu żółtkiem, piec na złoto w 180'C. Świąteczne :-)

*proporcje podaję dokładnie jak pieką makowce Dziadkowie - tym razem żadnych "moich 3 groszy" :-)
Zdjęcia po upieczeniu - może kiedyś.. Zresztą każdy wie jak wygląda makowiec? :-)

wtorek, 11 grudnia 2012

Hanukkah - tišpišti

W pewien letni, zapewne gorący wieczór, do mieszkania przy Djordja Jovanovicia jeśli mnie pamięć nie myli 6, wpada Dejan i już od progu chce wiedzieć gdzieśmy byli i cośmy widzieli i nie dając nam nawet dokończyć odpowiedzi dopytuje dalej - czym tam dojechaliśmy, oczywiście. Niczym, nogami - odpowiadamy spokojnie, co wywołuje kolejny potok słów, machania rękami i okrzyków niekłamanego zdziwienia: Vi uvek pešačite! Wy wszędzie chodzicie pieszo! Tak, szóstka Polaków w Serbii wprawiała serbskich znajomych w autentyczny szok tym, że mając do przejścia 500 m nie korzystała z komunikacji miejskiej. Do dziś pamiętam kompletną rezygnację w oczach znajomych, gdy nasza przyjaciółka Kasia uparła się na spacer w upale przez pół Belgradu do synagogi - przecież już kilka dni temu widzieliśmy synagogę, w Suboticy, choć stara, zniszczona i już może lepiej chodźmy zobaczyć fontannę?

A synagogi na Bałkanach fascynowały nas niezwykle, wówczas przede wszystkim dlatego, że tak inne, tak różne od tych, które znaliśmy z własnego podwórka. Synagogi, żydowskie cmentarze, z "dziwnymi", leżącymi macewami - dziś, gdy w zimowe wieczory rozczytuję się we wspomnieniach sefardyjczyka - Sarajliji Isaka Papo, przypominam sobie tamte spacery, wydeptywanie ścieżek na zarośniętych kirkutach, a obok tych wspomnień o pešačenju pojawia się myśl, która tak często towarzyszy spacerom po ulicach dawnych polskich sztetli, myśl o życiu niemal wyczuwalnym pod zasłoną nagłej nieobecności*.. Nie chcę popadać w ton tak mogło być, przy okazji zastanawiam się jednak nad słowami Piotra Bikonta** o śladach, kulinarnych także, o tym jak wiele tego co dziś uważamy za tradycyjnie polskie, tradycyjnie czeskie czy tradycyjnie południowe, przynieśli dawno temu Żydzi - ziemniaczana babka, pączki, zalivene kolače?

Zaliveni kolač zwany też tišpišti to deser popularny chyba na całym Bliskim Wschodzie, popularny również w krajach byłej Jugosławi i do dziś nie wiadomo, czy pojawił się tam za sprawą Turków czy raczej sefardyjskich Żydów. Obok halva di hanuka (która zresztą jako halva aurd-e sujee najprawdopodobniej dała tišpišti początek) i čaldikas (cytrynowo-migdałowych ciasteczek podobnych do amaretti/makaroników) tišpišti było jednym z popularniejszych na Bałkanach sefardyjskich deserów chanukowych. Deser ten ma tysiąc wersji, wśród bałkańskich sefardyjczyków najpopularniejsza była ta chyba najbardziej podstawowa - bez orzechów, pieczona jedynie z mąki, wody i oliwy (lub innego oleju), produktów dostępnych nawet w najprostszej kuchni, w najbiedniejszych czasach, gdy hanukiję improwizowało się z napełnionych oliwą filiżanek, wydrążonych ziemniaków..

Zaliveni kolač, który można dostać w bośniackich cukierniach pieczony jest przeważnie ze zwykłej pszennej mąki - jest nieco bardziej "piaskowy" niż ten pieczony z semoliny i niezwykle kruchy. Deser ten przez długi czas wydawał mi się, mimo mojego uwielbienia dla naprawdę słodkich słodyczy, aż nazbyt ulepkowaty, cytrynowy aromat z bardzo wyraźna oliwową nutą jest jednak na tyle wspaniały, że naprawdę warto się przekonać, warto upiec, chanuka jeszcze trwa :-)

Tišpišti - przepis Nady Papo z Sarajeva za Milicy Mihailović Tradycyjną kuchnią żydowską krajów byłej Jugosławii:

Ciasto:
1,5 szkl. dobrej jakości delikatnej oliwy (lub innego oleju o delikatnym smaku)
1 szkl. wody
3 szkl. mąki
skórka otarta z 1 cytryny

Syrop:
300 g cukru
125 ml wody
sok wyciśnięty z 1 cytryny

Oliwę z wodą zagotować***, dodać skórkę cytrynową i mąkę, wymieszać łyżką na gładkie, bardzo miękkie ciasto (mieszać do momentu, gdy ciasto ochłodzi się do temp. mniej więcej pokojowej). Rozciągnąć w blaszce****, wygładzić łyżką zwilżoną zimną wodą, pokroić w kwadraty, upiec na złoto (ok. 30-40 min. w 160'C). Ciasto ostudzić. Przygotować syrop - cukier zagotować z wodą i sokiem z cytryny, gotować chwilę do lekkiego zgęstnienia. Bardzo gorącym syropem przelać zimne ciasto (można również na odwrót - syrop przygotować na samym początku, ostudzić i zimnym polać ciasto tuż po wyjęciu z piekarnika). Bardzo kruche, bardzo słodkie, bardzo pyszne :-)

*cytat z Evy Hoffman Sztetl, świata Żydów polskich.
**Jakiś czas temu w audycji o Balbiny Przepiórko kuchni żydowskiej Bikont snuł dość ciekawe rozważania na temat pochodzenia rozmaitych potraw, audycja pewnie dostępna w archiwum Trójki.
***Oliwa nie wymiesza się z wodą, trudno tak naprawdę mówić o zagotowaniu całości  - po prostu wszystko ma być dobrze gorące.
****Tradycyjnie piecze się tišpišti w okrągłych niskich formach - tepsijach (arab. tifsin), ja piekłam w zwykłej kwadratowej formie, 20x20, z 2/3 porcji.

środa, 5 grudnia 2012

Pierniczki żytnie, wiejskie

 Kuchnia polska na każdy dzień roku, książka o ciastach i ciasteczkach (jak całkiem niedawno uświadomiła mi Pola - najpewniej autorstwa Jana Czernikowskiego) i Kucharka Litewska Wincenty Zawadzkiej, te trzy książki kucharskie stały na półce mojej Mamy, w użytku bywała chyba tylko ta druga i traf chciał że tylko ona, pewnie w czasie jakichś wielkich porządków, zaginęła wzięła. Kartkę z zeszytu Mamy (która tak naprawdę wcale nie lubi piec ani gotować i nie lubi to w tym przypadku eufemizm ;)) z przepisem na najlepszy na świecie tort makowy odnalazłam przypadkiem po kilku latach szukania więc i odnośnie ciast i ciasteczek nie tracę nadziei :)

Co do dwóch pozostałych ksiąg -  PRL-owska Kuchnia polska nigdy za specjalnie mnie nie pociągała, za to w Kucharce Litewskiej odkryłam skarby nad skarbami, to chyba pierwsza stara książka kucharska jaką miałam w rękach, śmiało mogę powiedzieć, że to w niej właśnie swój początek ma moja miłość do starych, dobrych przepisów. Bo jak nie rozczulać się nad receptami, w których kurczęta same  od kości się oddzielają, marcepany do pieca same się sadzają a ręce do formowania pierniczków macza się w piwie z miodem? Nad receptami na pierniczki z lawendą, cykatą, nad gorzkimi migdałami na niemal każdej "słodkiej" stronie i radami by spirytusu używać tylko dobrego i by o stały zapas lnianych ścierek w gospodarstwie dbać, inaczej służba statki w koronkowe serwety wycierać będzie? Jak nie podziwiać kucharek co żółtka godzinami wybijały, funty orzechów tłukły w moździerzach a karmel czy dobry sprawdzały palcami*?

W Kucharki Litewskiej rozdziale ośmnastym,o marcypanach, pierniczkach, cukierkach, suchych konfiturach, konserwach na zimę, marynowanych sałatach i różnych aptecznych specyfikach, receptów na pierniczki znajdziemy 12,  pierniki żytnie, wiejskie to przepis najkrótszy, najprostszy, najbardziej chyba tradycyjny i wcale mnie to nie zdziwiło - doskonały!


Swojego idealnego przepisu na pierniczki szukałam lat kilka, dziś już go mam, podawałam go tu zresztą już dwukrotnie - trochę w nim Disslowej, trochę Przyjaciółki (albo Poradnika Domowego?), jest prażona żytnia mąka Oli, jest skórka cytrynowa i kawa Basi, to jeden z moich najcenniejszych przepisów, dopieszczony i ulubiony. Pierniczki żytnie, wiejskie zafascynowały mnie właśnie ze względu na tą mąkę, pomysł by upiec proste pierniczki z mąki jedynie żytniej, z minimalną ilością przypraw, przede wszystkim z niezastąpionym pieprzem czarnym prostym i oczywiście na dobrym spirytusie kusił mnie od dłuższego czasu. I co tu dużo mówić - choć ulubionych świątecznych pierniczków oczywiście nie zastąpią to są przecież doskonałe :)

Pierniczki z mąki żytniej - na podstawie przepisu na Pierniczki żytnie, wiejskie Kucharki Litewskiej (podobne zresztą u Marii Disslowej i Lucyny Ćwierczakiewiczowej)

250 ml miodu
300 g mąki żytniej
25 ml spirytusu
pieprz czarny, goździki, kardamon - po łyżeczce

Połowę mąki uprażyć na suchej patelni, przyprawy utłuc w moździerzu bądź zmielić. Miód podgrzać, do ciepłego dodać przyprawy, spirytus i mąkę, wyrabiać póki ciasto nie ostygnie. Rozwałkować, wycinać pierniczki, piec do lekkiego zrumienienia w 180'C (ok. 7-8 min.). Pierniczki po przestygnięciu są twarde jak kamień, idealnie miękną po 3-4 dniach w zamkniętym pudełku. Proste i pyszne.

*Nie odmówię Wam (i sobie ;)) cytatu: próbować czy dobre następnym sposobem: mieć przygotowaną zimną wodę z lodem, maczać w nią palce, chwycić gotującego się syropu i znowu do zimnej włożyć wody; próbować w zębach, jeśli kruchy i łatwo pęka nie zostawiając śladów i nie lgnąć, odstawić - ktoś chętny? :-)

PS. Przepis na pierniczki oczywiście z okazji Pierniczkowego Festiwalu Madzi :-)

środa, 28 listopada 2012

Słodki kuskus

W radio Sygnały dnia, zaspana mała dziewczynka siedzi przy stole, macha nogami i czeka aż mama zaplecie jej warkocze. Do przedszkola ma blisko, ale choćby to były i trzy kroki, słońce świeciło od tygodni a mama miała oczy dookoła głowy, dziewczynka i tak znajdzie po drodze kałużę i do przedszkola dotrze w przemoczonych butach. Mała dziewczynka nie widzi w tym problemu. Skafander na wieszak z choinką, kapcie, fartuszek (nie granatowy z nylonu a płócienny w zielone groszki, bo babcia krawcowa uważa, że ma być ładnie a nie koniecznie tak jak wszyscy) i cały dzień zabawy przed nami. Mała dziewczynka lubi przedszkole, jedyne czego w przedszkolu nie lubi to kasza manna a właściwie arcysłodki sok, który pani kucharka krążąc między stolikami z ciemną butelką (chyba po śmietanie) do owej kaszy sprawiedliwie rozdziela. Jakoś nigdy nie przyszło dziewczynce do głowy by poprosić bez soku, zawsze objada kaszę wokół słodkiego kleksa, tak jest najpyszniej :-)

Szczęśliwie nie mam żadnej jedzeniowej traumy z przedszkola, właściwie jedyne wyraźne wspomnienie spod znaku przedszkolnej kuchni to ta kasza manna z sokiem. Kasza manna bez soku, za to przesłodka i gęsta, że aż łyżka staje, to już wspomnienie domowych podwieczorków - biedna mama musiała przez dobrych kilka lat gotować kaszę niemal codziennie, mała dziewczynka ją uwielbiała.. 

Kuskus to też kaszka z pszenicy, zupełnie jednak od manny inna, zresztą i pszenica na kuskus to inna pszenica niż ta na grysik. Jedna i druga jednak świetnie nadaje się do przygotowania deserów - słodki kuskus odkryłam już jako całkiem dorosła dziewczynka i jeszcze nie zdążyłam się nim tak jak manną przejeść ;) 

W Encyclopedia of Jewish Food Gil Marks pisze o couscous hillo czyli słodkim kuskusie, o kuskusie gotowanym na migdałowym mleku wspomina też Mark Bittman w NYT w rubryce The Minimalist. Couscous hillo to deser przesłodki, pełen wschodnich aromatów (woda różana, kardamon, migdały), na specjalne okazje podawany w formie ustrojonego suszonymi owocami stożka. To deser z serii goście ante portas ;) - do przygotowania w 10 minut, choć warto pomyśleć o nim wcześniej i zamiast, jak radzi Mark Bittman, doprawiać go zmielonym kardamonem podczas gotowania, zalać niezmielony kardamon mlekiem i odstawić na całą dobę by mleko nabrało aromatu i dopiero w takim kardamonowym mleku ugotować kuskus. Bardzo kardamonowy, bardzo pyszny i bardzo bardzo słodki deser :-)

Słodki kuskus z kardamonem - na podst. przepisu Marka Bittmana na Sweet Almond Milk Couscous (3 porcje w klasycznych kokilkach + mała dokładka):

1 szkl. mleka lub mleka migdałowego*
0,5 szkl. kuskusu
50 g cukru
pół garstki kardamonów (kilka-kilkanaście sztuk)
skórka otarta z jednej cytryny
odrobina wody różanej
duża garść ciemnych rodzynek
garść podprażonych migdałów lub innych orzechów
kandyzowana skórka cytrynowa + syrop
ziarna granatu lub zielone pistacje do dekoracji

Kardamon zalewam mlekiem, lekko podgrzewam, odstawiam na noc lub 24h. Po tym czasie mleko zagotowuję (można wyjąć kardamon, ja zwykle choć kilka strączków zostawiam) z cukrem i skórką cytrynową (otartą), do wrzącego wsypuję kuskus, dodaję wodę różaną, gotuję minutę - dwie uważając by nie przypalić, zestawiam z gazu, przykrywam i odstawiam na 5 min. by kuskus napęczniał. Mieszam kuskus z rodzynkami, migdałami i kandyzowaną skórką cytrynową, dekoruję pistacjami lub pięknymi ziarenkami granatu, ewentualnie dosładzam syropem cytrynowym (ma być naprawdę słodko). Taki inny, pyszny kuskus.

*Tradycyjnie mleko migdałowe (które można przygotować w domu), ja wolę ze zwykłym krowim mlekiem i wyraźniejszym aromatem kardamonu.

PS. Przepis na słodki kardamonowy kuskus oczywiście z okazji Korzennego Tygodnia Ptasi :-)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Amaretti

Jak to możliwe, że już od kilku tygodni noszę ciepły płaszcz, zimowe buty, szale, czapki, rąkawiczki, parzę rozgrzewającą czarną herbatę, szykuję kandyzowane skórki z cytrusów a jeszcze ani razu nie pisałam o zimowych ciasteczkach? Idzie zima, czas piec ciastka - gdy temperatura zbliża się do zera wyciągam kosz z foremkami, wertuję książki w poszukiwaniu nowych receptów, w zeszycie z przepisami zaznaczam (liściem laurowym ;)) strony z vanilkovymi rohlíčkami, chocolate crinkles, basler brunsli.. Przepisu na amaretti nie zaznaczam, bo znam go na pamięć ;-)

Amaretti, czyli włoskie ciasteczka z masy makaronikowej, swój charakterystyczny aromat zawdzięczają gorzkim migdałom, swoją nazwę zresztą też (wł. mandorla amara). Gorzkie migdały to jeden z tych składników, które znajdziemy w starych książkach kucharskich - kilka gorzkich migdałów dla zapachu pojawia się w większości przepisów na słodkości u Disslowej, u Ćwierczakiewiczowej, w dzisiejszych przepisach nie pojawiają się niemal w ogóle. W pewnym momencie gorzki migdał zniknął z przepisów, razem z waniliją, pignolją, kordymonią, wodą różową czy cykatą. Część z przypraw po ciężkich czasach wanilinowych i olejkowych erzacy szczęśliwie wróciła - kardamon, orzeszki pini, woda różana są znów bez większych problemów dostępne, gorzkie migdały w Środkowej Europie to jednak wciąż rarytas i rzadkość.

Amaretti piekę z różnymi przyprawami - wszystko co zawiera amigdalinę (czyli przede wszystkim pestki owoców z gatunku prunus - wiśni, moreli, jabłek i ich przetwory) nada ciasteczkom mniej lub bardziej intensywny, charakterystyczny aromat. Bywają więc amaretti ze zmielonymi pestkami moreli, z amaretto, z mahlabem* - te z mahlabem to zresztą moje ulubione - podobne do migdałowych, nieco jednak inne, jakiś dodatkowy składnik aromatyczny pestek wiśni antypki dodaje im charakteru, niezwykłości.

W tym roku zaś, gdy na Kleparzu, u pani, u której jest wszystko, wypatrzyłam, tak! - gorzkie migdały, po raz pierwszy upiekłam klasyczne amaretti z gorzkimi migdałami właśnie - malutkie, słodkie i rewelacyjnie migdałowe oczywiście :-)
Amaretti to ciasteczka pieczone z masy makaronikowej czyli tant-pour-tant (zmielone na mąkę migdały/orzechy/mak i cukier puder w proporcji 1:1) i białka. W zależności od sposobu przygotowania i pieczenia masy, możemy z niej upiec klasyczne makaroniki, francuskie macarons, czy amaretti właśnie (i zapewne wiele wiele innych, ale do tej pory piekłam tylko te ;-)). Jeszcze tylko wspomnę, że wg mojego ulubionego przepisu białka na amaretti nie są ubijane na pianę, nic jednak nie stoi na przeszkodzie by je ubić - i już nie zanudzam tylko zapraszam na pyszne ciasteczka - niby z gorzkim a słodkie :-)

Amaretti z gorzkimi migdałami - wg przepisów Pierre Herme i An-ny (który już tu kiedyś się pojawił):

150 g słodkich migdałów + 7 migdałów gorzkich
150 g cukru pudru
1 białko
+ cukier puder do obtoczenia ciasteczek

Migdały zblanszować, obrać, zmielić z cukrem pudrem na mąkę, zagnieść z białkiem na gładką masę**. Formować kulki wielkości orzecha włoskiego, obtaczać je w cukrze pudrze, piec ok. 15 min. w 140'C - powinny popękać i delikatnie się zrumienić. I zajadać :-)

*wypatrzyłam je kiedyś u Basi, od której zresztą mahlab znam :-)
** a z tej samej masy (albo - jeszcze lepiej - bez białka) można zrobić marcepan - wystarczy dłużej pozagniatać albo porządnie utrzeć w makutrze ;-)

PS. Orzechowe słodkości piekłyśmy z Alcią, Anitką, Basią i Madzią na Orzechowy Tydzień Anitki i Eli - jak zawsze było super, Dziewczyny, dzięki! I do następnego :-)))
PS. 1. Przy gorzkich migdałach wspomnę jeszcze o fantastycznej stronie Gernota Katzera o przyprawach, gorzkie migdały np. tutaj. Polecam serdecznie! :-)

poniedziałek, 5 listopada 2012

Drożdżowe z dynią

W listopadzie i grudniu, miesiącach gdzie tak trudno o jaja, można zamiast jaj bardzo korzystnie użyć bani przy pieczeniu ciasta.
Lucyna Ćwierczakiewiczowa, Jedyne praktyczne przepisy.

Bułka z dynią jest żółta jakby na jajach i utrzymuje dłuższy czas świeżość.
Maria Disslowa, Jak gotować.

O tym, że drożdżowe przedkładam nad każde inne ciasto mówiłam już pewnie nie raz i nie dwa, o miłości do starych dobrych przepisów pewnie też, czy może być coś lepszego od starego dobrego przepisu na drożdżową bułeczkę? Przepisów na drożdżowe przerobiłam dziesiątki i wiem na pewno, że idealna drożdżowa bułka musi być słodka i  wilgotna, ciężkawa, bardzo żółtkowa i  maślana - i to właściwie wystarczy, z dodatkiem cytrynowej skórki, wanilii lub gorzkich migdałów drożdżowa bułka to łakoć nad łakocie! 

I chyba tylko Pani Lucyna i Pani Maryja mogły namówić mnie na upieczenie drożdżowego z dynią, co tam zresztą z dynią - na upieczenie drożdżowego bez jaj! Dodatek warzyw do słodkiego to żaden tam nasz ekstrawagancki wynalazek - to stary patent na braki w spiżarni, na ekonomiczne wypieki - piernik z marchwi pieczono od lat w biedniejszych czasach, zimą, gdy kury gorzej się niosą, dynią zastępowano żółtka, nic nowego..

Co więc z tym dyniowym drożdżowym? Jest bardzo pyszne! Na co dzień zostaję oczywiście przy klasycznym drożdżowym na żółtkach, skoro ideał musi być bardzo żółtkowy - nie może być inaczej (zresztą łatwiej rozbić kilka jajek niż trzeć dynię przez sitko) :) Drożdżowe z dynią to jednak fajna ciekawostka - cieszę się ogromnie, że (dzięki Gosi - Pinkcake) trafiłam na stare recepty na bułki drożdżowe z dynią - będę z nich mogła piec drożdżowe placki i dla wegańskich znajomych. Tak tak, wiem, że goście lubią brownies, ale przepisu na wegańskie brownies jeszcze nie znam ;)
Baba na bani baby na jajach nie zastąpi, ale jest naprawdę bardzo dobra. Dynia nie jest wyczuwalna ani odrobinę (dla mnie to plus - lubię dynię ale raczej w wersji wytrawnej), placek zaś jest niezwykle puszysty i wilgotny, z dodatkiem skórki cytrynowej i bakalii nie ustępuje wiele* klasycznemu drożdżowemu (tak na prawdę nie ustępuje wcale, ale wiadomo - co jajo to jajo ;-)).

Placek drożdżowy z dynią - na podst. Marii Disslowej przepisu na bułkę z dynią i uwag Lucyny Ćwierczakiewiczowej:

300 g mąki
10 g drożdży
80 g cukru (w tym łyżka cukru z wanilią)
35 g masła
125 ml mleka
125 ml przecieru dyniowego**
skórka otarta z cytryny
domowe kandyzowane wiśnie

Z drożdży, szczypty mąki i kilku łyżek ciepłego mleka zrobić zaczyn i poczekać chwilę aż drożdże ruszą. Masło rozpuścić w pozostałym mleku. Wymieszać mąkę z cukrem i skórką cytrynową, dodać zaczyn, ciepłe mleko z masłem i przecier dyniowy, wymieszać i dokładnie wyrobić. Odstawić do wyrośnięcia (ok. 1h). Do wyrośniętego ciasta dodać wiśnie, jeszcze raz szybko zagnieść, włożyć ciasto do blaszki (u mnie średnia keksówka). Odstawić do ponownego wyrośnięcia (ok. 0,5h). Piec na złoto w 180'C (ok. 30 min.). Żółciutkie i pyszne :-)
*Tuż po upieczeniu ciasto jest odrobinę bardziej "gumowe" niż klasyczne drożdżowe,  na drugi dzień o dziwo zdecydowanie lepsze.
**Przecier robię z pieczonej albo gotowanej dyni, przecieram przez sitko lub miksuję. Według Ćwierciakiewiczowej pół kwarty takiej massy zastępuje pół kopy żółtek..