sobota, 27 lutego 2010

Falafel

Bliskowschodni fast-food - jeśli przygotowujemy go w domu staje się całkiem slow*, przez co może nawet nabiera nowego charakteru.. Falafle możemy jeść na sposób fastfoodowy właśnie - czyli w kieszonce z chlebka pita z pomidorem, ogórkiem, zieleniną, hummusem i czym tam jeszcze, bądź jak zwyczajne kotlety czyli na talerzu ;) - autorka książki, z której pochodzi mój ulubiony przepis sugeruje podanie falafli na posiekanej pietruszce z pomidorami i ogórkami wokół oraz z miseczką tahini.
A skoro już jesteśmy przy książce - Kuchnia arabska May S. Bsisu to chyba najlepsza książka o tejże kuchni wydana w Polsce. Nie pisałam tu jeszcze nic o moich ulubionych książkach kucharskich - ta naprawdę na szczerą rekomendację zasługuje. Rzecz jasna, każdy lubi co innego, jeśli jednak interesują nas nie tylko przepisy, a również historie - szczegółowe opisy poszczególnych dań uwzględniające ich pochodzenie, miejsce w tradycji danego kraju, bardzo dokładne wskazówki dotyczące zarówno tradycyjnego, analogowego przygotowywania danych potraw jak i opcje na skróty, opisy typowych składników używanych do gotowania czy wreszcie informacje dotyczące specyfiki kuchni poszczególnych krajów i ich związkach z historią/przyrodą regionu - to książkę tę zdecydowanie polecam! Ma ona niestety też kilka minusów - główny to niestety zupełny brak zdjęć, mniejszy, ale jednak utrudniający korzystanie z przepisów to niekiedy bezsensowne tłumaczenie nazw potraw.. Bezsensowne, bo nazwy takie jak hummus (w książce: dip z cieciorki) czy pita (płaski chleb arabski) dość się już nam chyba osłuchały i tłumaczenia wydają się po prostu niepotrzebne. A nawet jeśli już mają być, bo w końcu nie są tak zupełnie błędne, to przydałby się jednak spis treści uwzględniający również nazwy oryginalne (naprawdę, trudno mi było wpaść na to, by hummusu szukać pod D ;)). Żeby jednak te minusy nie przysłoniły nam plusów, zapraszam już na falafel aka kotleciki z bobu i cieciorki ;) Tafadalo!

750g suszonej ciecierzycy (lub 500 g bobu i 250 g cieciorki)
15 dużych ząbków czosnku (u mnie mniej..)
1 średnia cebula
1 por (robię bez pora)
1 szkl. natki kolendry (nie miałam)
1/2 szkl. natki pietruszki
2 łyżeczki mielonej kolendry (ziaren)
1 łyżeczka mielonego ziela angielskiego
1 łyżeczka mielonego kminu rzymskiego
1/2 łyżeczki pieprzu kajeńskiego
1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
2 łyżki soli
1/4 łyżeczki czarnego pieprzu
2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżka proszku do pieczenia (dałam na oko, raczej mniej)
1/4 szkl. ziaren sezamu
Ciecierzycę opłukać, wsypać do garnka i zalać wodą tak, by przykrywała ziarna min. na 2,5 cm. Zostawić na noc do namoczenia. Następnego dnia odsączyć, opłukać i poczekać aż dokładnie wyschną (inaczej masa może być zbyt mokra). Cieciorkę, natkę, cebulę i czosnek zmielić dwukrotnie w maszynce do mięsa, dodać przyprawy i zagnieść ręką aż składniki dobrze się wymieszają. Odstawić na 2h, pół godziny przed smażeniem dodać do masy proszek do pieczenia i sody, ponownie "wyrobić". W garnku z grubym dnem rozgrzać sporą ilość oleju (do temp. 185-190'C - jeśli nie mamy termometra wystarczy wrzucić do oleju niewielką ilość mieszaniny na falafle - jeśli zacznie gwałtownie skwierczeć i wypłynie na wierzch - olej jest dobry). Z masy formować kulki, rozpłaszczać je w dłoniach na środku robiąc delikatne wgłębienie, można obtoczyc w sezamie. Wrzucać na rozgrzany olej, gdy wypłyną - przewracać na drugą stronę i smażyć dalej aż będą brązowe. Wykładać na ręczniki papierowe, żeby odsączyć nadmiar tłuszczu. Z podanych składników wychodzi ok. 50 falafli.
Smacznego!
*Pracy przy tym dużo nie ma, masa powinna jednak kilka godzin postać, żeby łatwo dało się formować kulki..

wtorek, 23 lutego 2010

Ciasto czekoladowe z chilli

Wiadomo, że najlepiej smakuje to, czego akurat nie ma. W Coffeinie ostatnio nie było gorącej czekolady z chilli.. Nie trudno zgadnąć, co upiekłam na Czekoladowy weekend :-)

200 g mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
75 g gorzkiego kakao
1,5 łyżeczki cynamonu (mielonego)
100 g solonych orzeszków ziemnych (dałam 50g)
3 łyżki tahini
1/4-1/2 łyżeczki płatków chilli (dałam 1/3 łyżeczki zmielonego)
225 g cukru
75 g masła
100 g gorzkiej czekolady
2 duże jajka
175 ml zimnego mleka (u mnie więcej - ok. 250 ml)
Mąkę przesiać, wymieszać z sodą i proszkiem i kakao. Czekoladę rozpuścić z masłem. Orzechy drobno zmielić, wymieszać dokładnie z cukrem, tahini, cynamonem i chilli. Dodać jajka, połączyć. Dodać rozpuszczoną czekoladę, zmiksować dobrze aż do uzyskania gładkiej masy. Na przemian dodawać mąkę z kakao i mleko (w trzech turach). Przełożyć do natłuszczonej tortownicy (fi=21 cm), piec ok. 1 h w 180'C - do suchego patyczka (piekłam 1h5 min, bo wydawało mi się, że na środku jest niedopieczone, przesuszyłam jednak przez to wierzch, trzeba uważać). W oryginalnym przepisie ciasto podane jest z białą polewą, ja po prostu stopiłam gorzką czekoladę - pasuje :)
Smacznego!P.S. Uśmiecham się do Bei - Bea, przyjmiesz spóźnialską? :)))

piątek, 19 lutego 2010

Burek

Dziś zapraszam na Południe :-) Na Południe, a konkretnie na Półwysep Bałkański, a jeszcze konkretniej - do Serbii. Kraju z jednej strony nam bliskiego (bo również słowiańskiego), z drugiej jednak, przez liczne bliskowschodnie (głównie tureckie) wpływy - bardzo egzotycznego, co doskonale widoczne jest również w serbskiej kuchni, bogatej zarówno w ziemniaki, kapustę i słoninę, jak i w miętę, szałwię, czy wodę różaną (tureckie słodkości, mmm.. ;)).
Kulinarną wycieczkę po Serbii rozpoczniemy od mojego ulubionego serbskiego dania (a zarazem, o zgrozo, podobno ulubionego.. śniadanka Serbów) czyli bureka. Serbski burek to najogólniej mówiąc nadzienie* zamotane w ciasto typu filo. Burek bośniacki natomiast to nadzienie zawinięte w ciasto filo uformowane w kształt ślimaka. Gdy przez krótki czas mieszkałam w Serbii nie dociekałam jak to się robi - wystarczyło bowiem zejść do piekarni pod domem (na każdej ulicy znajduje się co najmniej jedna świetna piekarnia - tego to strasznie zazdroszczę ;)) i już można było, wygrzewając się w słońcu, zajadać się pysznym, ciepłym kawałkiem tego rarytasu .. Zdobycie przepisu po powrocie do domu okazało się wcale nie takie proste, ponieważ Serbowie wychodzą właśnie z takiego założenia - po burek idzie się do piekarni (najczęstsza odpowiedź na moje męczenie o przepis - Przyjedź do nas, dostaniesz całą blachę jeśli tylko chcesz ;) ). W końcu jednak dopięłam swego i przepis zdobyłam (tu największe podziękowania dla Makiego, który i tak tego nie przeczyta, bo nie rozumie po polsku oraz dla serbskich kulinarnych bloggerek rzecz jasna) - no i zaczęły się kolejne schody, przepis bowiem zakładał samodzielne wykonanie filopodobnego ciasta .. Na szczęście jednak udało mi się namówić na wspólne pichcenie koleżankę (porażki wszak łatwiej przyjąć, gdy są nie tylko nasze ;) ) i - przyznaję, ku naszemu zdziwieniu - burek wyszedł pierwszorzędny :))) Ja byłam zachwycona, ponieważ udało się odtworzyć smak oryginalnego bureka (no może ser** nie do końca taki, ale wiadomo jak to z serami jest..), Dorota natomiast stwierdziła, że jest super, ale byłoby jeszcze lepiej gdyby do nadzienia dodać podsmażoną cebulkę. Obiektywnie patrząc twierdzę, że ma rację (co prawda Maki, gdy podzieliłam się z nim pomysłem na dodatek cebulki stwierdził, że to absolutnie ne ide, ale cóż, widać nie jadł ruskich pierogów ;) ). No to zapraszam na burek :)

Ciasto:
500 g mąki pszennej
300 g wody
szczypta soli
100 g smalcu
100 ml oleju
Nadzienie:
250 g twarogu
250 g sera feta
Z mąki soli i wody zagnieść gładkie ciasto. Smalec rozpuścić, ostudzić, połączyć z olejem. Ciasto podzielić na pięć części, każdą część rozpłaszczyć dłonią i włożyć do naczynia z tłuszczem (tłuszcz musi dokładnie zakrywać całe ciasto). Odstawić na 1/2 godziny (ciasto w tym czasie wypije ok. 1/2 - 3/4 tłuszczu). W tym czasie przygotować nadzienie - sery wymieszać i rozdziobać widelcem, można dodać podsmażoną słoninkę, miętę, czubrycę, co się lubi. Stół i ręce dobrze nasmarować olejem, pierwszy kawałek ciasta wyjąc z tłuszczu i rozciągać na stole najcieniej jak się da - przez rozciągnięte ciasto powinno dać się czytać gazetę ;) (nie jest to wcale trudne, naprawdę, ciasto jest jak guma do żucia - podkładamy ręce (nadgarstki) pod ciasto i delikatnie rozciągamy). Na środek ciasta nałożyć cienką warstwą 1/4 nadzienia, po czym boki ciasta założyć na nadzienie i zawinąć pod ciasto (placek wychodzi bardzo duży, więc jest to naprawdę "motanie"). Odłożyć na bok, po czym w ten sam sposób rozciągnąć kolejny placek. Na środek nałożyć kolejną część nadzienia, na nadzienie pierwszy, przygotowany przed chwilą węzełek i znów zamotać boki ciasta. I tak 4 razy. Burek przełożyć na blachę i piec ok. 40 min. w temp 180'C (aż zacznie się rumienić i ładnie pachnieć). Jeśli chcemy uzyskać ładny okrągły kształt, można upiec burek w tortownicy (wystarczy nawet sama rozpięta obręcz postawiona na dużej blasze - ciasto wychodzi duże, ok. 35 cm średnicy). Upieczony, pokroić na ćwiartki i jeść popijając obowiązkowo jogurtem***.
Smacznego :)*W klasycznym bureku nadzieniem będzie mielone mięso (wieprzowe, baranie, bądź mieszane) lub ser (choć w Bośni raczej tylko mięso), mniej klasycznie jednak można nadziewać burek właściwie wszystkim (choć nie widziałam nadzienia z papryki, co właściwie może dziwić, wszak ljuta papryka z Banatu, którego częścią jest serbska Vojvodina, to jedna z najlepszych papryk na świecie..)- ziemniakami, pieczarkami, szpinakiem.. Mi najbardziej smakuje taki serowy.
**Ser ma być krowi, biały, u Serbów jest to sitni mrvljeni sir (dosł. ser w drobnych okruszkach) - lekko słony, no i właśnie - w okruszkach, wydaje mi się, że najlepiej zastąpić go właśnie twarogiem połączonym z fetą, choć nie jest to dokładnie to..
***Serbski jogurt jest jednak zupełnie inny niż polski, najbardziej przypomina (w smaku i konsystencji) nasz kefir i właśnie z kefirem polecam burek najbardziej :)

poniedziałek, 15 lutego 2010

Czekoladki jagodowe

Myślę sobie, że ta zima w końcu musi minąć.
Zazieleni się,

urośnie kilka drzew..

(Voo Voo, Nim stanie się tak)

Ostatnio, gdy tylko wyjdę na dwór, przychodzi mi do głowy ta piosenka - jej tekst traktuję teraz bardzo dosłownie, dzięki czemu powstrzymuję się jeszcze przed natychmiastowym wcieleniem w życie myśli o sezonowej emigracji na Południe albo na Wschód.. Nie lubię narzekać, ale tak już się tęskni do wiosny, do lata, do słońca takiego, co grzeje, do chodzenia w sandałach i krótkich spódnicach, do owoców prosto z krzaka - rozmarzyłam się ;) Przyjdzie jeszcze na to ciepło trochę poczekać, póki co produkuję letnio-zimowe czekoladki - letnie, bo z letnich owoców, zimowe - bo owoce ze słoika. Są przepyszne - na pewno do powtórki ze świeżych owoców. No to dziś jagodowo :)

120 g mleka w proszku (pełnego)
40 g masła
1/3 szkl. syropu z jagód (można trochę więcej)
50 ml śmietanki
1 tabliczka białej czekolady
Masło roztopić, połączyć z syropem z jagód (miałam już gotowy w słoiku, można też przygotować go teraz z mrożonych jagód oraz równych ilości wody i cukru - wystarczy wszystko razem chwilę pogotować).  Czekoladę rozpuścić we wrzącej śmietance, połączyć z masłem. Lekko przestudzić, dodać do mleka, dokładnie rozmieszać. Masę przełożyć do foremki na kostki lodu (użyłam silikonowej foremki w kształcie serduszek, zwykłą plastikową warto najpierw natłuszczyć), lub do jednego dużego naczynia w dowolnym kształcie. Wstawić na kilka (min. 5-6) godzin, a najlepiej na całą noc do lodówki, po tym czasie wyjmować czekoladki z foremki (jeśli użyliśmy jednej dużej formy, to otrzymany blok dowolnie kroimy), udekorować polewą ze stopionej białej czekolady.
Smacznego!

sobota, 13 lutego 2010

Chai masala

Z dużą rezerwą podchodzę zawsze do przepisów na napoje, w których skład wchodzi mleko. Koktajli mlecznych nie cierpię, kakao również, o bawarce wolę nie wspominać. Jedynie kawę toleruję z mlekiem, a i to raczej tylko w postaci cappuccino, czasem latte. Ostatnio jednak zaintrygowała mnie herbata o egzotycznej nazwie (tradycyjna dla Indii), która w wersji czarnej i zielonej, pojawiła się w ofercie wielu kawiarni, barów itp - chai masala. Reklamowana jako idealny napój na zimę, nie skusiła mnie jednak, bowiem w tej barowej wszystko łącznie z mlekiem było z proszku (typu cappuccino 3w1 ;) ), poszperałam jednak w przepisach i stwierdziłam, że chyba warto zaryzykować i przygotować ją w domu - przyprawy korzenne potrafią przecież zdziałać cuda i może, może nie wyjdzie z tego bawarka. Mogę powiedzieć, że warto :)

2 szklanki wody
2 szklanki mleka (u mnie trochę mniej)
2 łyżki cukru (najlepiej trzcinowego)
4 goździki
2 strączki kardamonu lekko rozgniecione
1 kawałek kory cynamonowej
ok. 2 cm kawałek imbiru obranego i drobno pokrojonego
2-3 ziarenka pieprzu
1 liść laurowy
szczypta gałki muszkatołowej
1 ziele angielskie
2 łyżki stołowe herbaty (pewnie najlepiej indyjskiej ;) - ja akurat mam chińską)
Wodę i mleko zagotować z cukrem i przyprawami, pogotować 10-15 min., żeby płyny trochę odparowały. Lekko przestudzić, zalać herbatę, parzyć odpowiednio dla danej odmiany. Można też wszystko razem zagotować, ale moim zdaniem wychodzi wtedy niedobre. Tak czy tak - odcedzić liście i przyprawy, podawać.
Smacznego!

środa, 10 lutego 2010

Smažený sýr s hranolky a tatarskou omáčkou

Przygotowania do Certifikované zkoušky z češtiny rozpoczęłam nie od wkuwania słówek, ale, jakżeby inaczej, od.. przyrządzenia mojego ulubionego czeskiego dania czyli smażonego sera ;) Znajomi Czesi twierdzą, że nie jest to wcale takie tradycyjne české jídlo, że jest raczej hospudkove i moderní - no i niech sobie będzie.. Hospůdký są fajne a smažák - niebo w gębie (i tysiące kilokalorii..)!
Można smażyć ser żółty (eidam, ementál), albo pleśniowy - Hermelín (czyli camembert po prostu). Podajemy z frytkami i sosem tatarskim, na który chyba każda hospoda ma swój własny recept - zazwyczaj jednak w jego skład wchodzi majonez, czosnek, kwaszony ogórek, reszta - wedle gustu (koper, korzenie takie jak pietruszka, seler itd). No to zapraszam na małą czeską ucztę :)

Smażony ser:
ser (u mnie żółty)
mąka
jajko
bułka tarta
Frytki:
wiadomo..
Tatarka:
kubek jogurtu naturalnego
2-3 łyżki majonezu
2 ząbki czosnku
1 nieduży kwaszony ogórek
sól, pieprz
Kawałek sera obtoczyć w mące, rozbełtanym jajku i bułce tartej - najlepiej ze 2-3 razy, bo topiący się ser lubi z panierki uciekać. Smażyć jak kotlety. Jogurt wymieszać z majonezem, czosnkiem przeciśniętym przez praskę i drubniutko pokrojonym ogórkiem, doprawić solą i pieprzem. Podawać z frytkami i zleninovou oblohou (czyli zieleniną, która mam wrażenie, zazwyczaj jest raczej w ilościach symbolicznych..). Smacznego!

poniedziałek, 8 lutego 2010

Suflet z łososia

Kiedy po raz pierwszy piekłam suflet nie wiedziałam, że to taka "wymagająca" potrawa.. Nie obchodziłam się z nim jak z (nomen omen) jajkiem, nie zapewniłam braku przeciągów, co więcej - podczas pieczenia wiele razy otwierałam jak szeroko piekarnik i zbierałam suflet z dolnej półki, bo rósł jak szalony i uciekał z foremek.. No i wyszedł - wyrósł jak marzenie i nie opadł :D Nie namawiam w żadnym razie do ignorowania wskazówek przy przepisach (wręcz przeciwnie - sama zazwyczaj trzymam się ich w miarę możliwości i zdrowego rozsądku), przyznam jednak, że byłam zdrowo zaskoczona, kiedy w końcu trafiłam na dokładną instrukcję pieczenia .. ;)
No więc dzisiaj suflet - z łososiem i dużą ilością koperku - bardzo delikatny, więc proponuję do niego jakąś nienarzucającą się, nienachalną, że zacytuję mojego ulubieńca Andrzeja Poniedzielskiego, surówkę - zielenina z vinegretem i zielonymi oliwkami będzie w sam raz. Polecam serdecznie!

ok. 30 dkg łososia (wyfiletowanego)
3 łyżki masła
3 łyżki mąki
3/4 szkl. mleka
4 jajka
1 łyżeczka musztardy
1 łyżeczka przecieru pomidorowego/koncentratu
1 łyżka posiekanego kopru (dałam duuużo więcej)
sól, pieprz, gałka muszkatołowa, ziele angielskie, litek laurowy
1/2 cebuli
Mleko zagotować z zielem, listkiem laurowym i gałką, włoąyć łososia, gotować ok. 5 min. Przygotować beszamel: z masła i mąki zrobić zasmażkę, rozprowadzić mlekiem z gotowania łososia. Żółtka utrzeć z przecierem i musztardą, dodać beszamel, stopniowo dodawać łososia - dobrze zmiksować, przyprawić. Białka ubić na sztywną pianę, delikatnie ale dokładnie połączyć z masą łososiową. Gotową masę nałożyć do natłuszczonych i wysypanych mąką ramekinów, piec ok. 35 min. w 170'C.
Smacznego!*Sufleta płaskiego jak lotnisko upiec nie potrafię.. Ale taki chyba też ma swój urok ;)
*Przepis pochodzi z Kuchni Agaty.

czwartek, 4 lutego 2010

Kawa latte korzenna

Dużą frajdę sprawia mi zawsze obserwowanie jak znane w teorii prawa fizyki czy chemii znajdują potwierdzenie w tym, co dzieje się chociażby w kuchennych garnkach. Przygotowywanie warstwowej kawy to właśnie taka zabawa w "małego fizyka" ;) Wleję cieplejsze - pójdzie do góry, zimniejsze - opadnie na dół.. I choć sama raczej nie należę do zagorzałych miłośników mlecznej piany, to przyrządzać tę kawę i częstować nią bardzo lubię - osoby częstowane, zdaje się, też to lubią ;) Kawę taką słodzę syropem przygotowanym na bazie ulubionej mieszanki korzennych przypraw - syrop ten pasuje również do innych napojów, a także - jako słodki sos - do ciast lub naleśników. Polecam :)))

mleko
espresso
syrop korzenny (przepis niżej)
Mleko podgrzać i spienić (używam kubka do spieniania - jeden z moich ulubionych kuchennych gadżetów ;)) - odstawić na 3-4 minuty. Zaparzyć mocne espresso. Do wysokich szklanek nalać odrobinę syropu korzennego, nałożyć łyżką mleczną pianę (tę najbardziej spienioną najlepiej dać na sam wierzch). Powoli, cienkim strumieniem wlewać do piany espresso, ilość oczywiście według uznania. Można posypać cynamonem.

Syrop korzenny:
2 łyżeczki przyprawy korzennej (u mnie zazwyczaj zawiera ona sporo cynamonu, trochę mniej imbiru, goździków i kardamonu, odrobinę gałki muszkatołowej i pieprzu, można też użyć gotowej mieszanki, byle by bez dodatku mąki..)
3/4 szklanki cukru
3/4 szklanki wody
Utłuczone w moździerzu przyprawy wsypać do garnka, lekko podgrzać, zalać wodą, doprowadzić do wrzenia, chwilkę pogotować. Przefiltrować (ważne żeby filtrować przed dodaniem cukru - pozwoli to otrzymać syrop dość klarowny, w przeciwnym wypadku z gęstego syropu nie pozbędziemy się korzennych fusów..). Do garnka wsypać cukier, lekko skarmelizować, zalać wodą z przyprawami, zagotować, przelać do butelki, wystudzić.
Smacznego!