poniedziałek, 21 stycznia 2013

Z oliwą i wędzoną solą - lody

Przy dobrej pogodzie czynne od 11 do wieczora.
A może Czynne od 11 do wieczora. Przy złej pogodzie nieczynne. Cytuję z pamięci, od dawna już nie mieszkam w Sopocie, kilka lat temu jednak co najmniej raz w tygodniu mijałam lodziarnię, której właściciel w tak rozczulający sposób informował kiedy ma czynne. Równie ujmująco precyzyjna informacja wisiała swego czasu na drzwiach jednego z pubów w Sz. Otwieram po 19 i na ścianie przy letnim ogródku kawiarni w Lanckoronie: Zapraszamy jak będzie ciepło. Albo coś takiego: Open: Mon - Sat  - 10:6.30, Sun - Sometimes. Wracając do lodów - śmiałam się zawsze, że dzięki Giuseppe wiem wreszcie kiedy pogoda jest naprawdę zła (bo zwykle jednak miał otwarte), skąd jednak to przekonanie by lody jeść tylko przy dobrej pogodzie? W upały dla ochłody, w chłody dla osłody - lody zimą smakują podwójnie dobrze! Prawda? :-)

Gdyby nie pewna Ewelina, nie znałabym pewnie najlepszej na świecie soli.
Gdyby nie pewna Basia,  pewnie jeszcze długo nie wiedziałabym, że desery na bazie oliwy są takie dobre.
Bo o lodach to od zawsze wiedziałam, że je uwielbiam :-)

Gdy więc jakiś czas temu Ewelina napisała o lodach z The Guardian, lodach z oliwą, z wędzoną solą, ani przez chwilę się nie zastanawiałam, Basia chyba też nie miała żadnych wątpliwości. Choć, lody lodami, najważniejsze, że zrobimy je razem! Poczekałyśmy więc tylko aż zima będzie odpowiednio zimowa* i ukręciłyśmy lody, jak się okazało wyjątkowe - o zaskakującym, bogatym smaku, delikatnej, kremowej teksturze, lody które z powodzeniem mogłyby się znaleźć w deserowym menu jakiejś eleganckiej restauracji. Zdecydowanie w pierwszej piątce moich lodowych Naj!
Zanim wspólnie zrobiłyśmy oliwowe lody, ukręciłam szybko kogel-mogel z dodatkiem oliwy i szczyptą soli i jak nie trudno się domyślić to było TO, więc i z lodami nie miałam dylematów. Niezastąpiony przepis Ptasi i M. na lody na bazie kogla-mogla podkręciłam jedynie oliwą i wędzoną solą i nic tu więcej nie trzeba. Choć jak zawsze moża dodać, że oczywiście smak lodów zależy od smaku i jakości produktów jakich użyjemy, to banał, ale jakże prawdziwy. Tych składników jest tak mało, że naprawdę muszą być najlepsze by lody też  były najlepsze, prawdziwe jajka, tłusta śmietanka, dobra oliwa, dobra sól, tylko tyle i aż tyle :)
  
Lody z oliwą i wędzoną solą - na podst. przepisu na lody waniliowe Ptasi i artykułu Claire Kelsey z The Guardian,:

5 żółtek
75 g cukru
250 ml śmietanki 30%
50 ml oliwy o delikatnym smaku
solidna szczypta wędzonej soli Maldon

Z żółtek i cukru ukręcić kogel-mogel, dodać śmietankę, dokładnie wymieszać. Ubijając podgrzewać masę do wyraźnego zgęstnienia (nie gotować!). Wciąż ubijając ostudzić masę do temperatury pokojowej, wkręcić oliwę, dodać sól, wymieszać. Zamrozić - w trakcie zamrażania 2-3 razy przemieszać masę łyżką (mniej więcej co godzinę). Lody z dodatkiem oliwy nie są tak kamienne jak większość domowych lodów, wystarczy wyjąć je z zamrażarki na jakieś 5 minut przed podaniem. Latem chłodzą, zimą słodzą :) Basia, Ewelinka :*

*no dobrze, wymyślam, tak naprawdę, gdy robiłyśmy lody zima była jedynie kalendarzowa, na termometrze  zdecydowanie na plusie.. ;-)

środa, 16 stycznia 2013

Cytrynowe croissanty

Mleczna zupa?
Kanapka?
Jajko?

Wasze ulubione śniadanie to..?

Moje ulubione śniadanie to śniadanie urlopowe. Takie, które leni się godzinkę albo i dwie,  przy stole, na którym stoi cokolwiek (choć najlepiej żeby było to jajko), herbata za herbatą a na koniec kawa, albo odwrotnie, śniadanie które kończy się pytaniem: To co, robimy coś dzisiaj? Bo przecież można nie robić nic, mamy wolne :-) 

Kawałek młodego kajmaku prosto z foliowej torebki, przesoczysta brzoskwinia albo 3 morele i próg kamienicy tuż przy targu zamiast krzeseł i stołu, trójsmakowe kanapki na ściereczce zamiast talerza, chleb "stary, grubo pokrojony" i jajko "powinno się gotować pół minuty dłużej"* (oczywiście, że wszystko było idealne!) i herbatka, druga herbatka, a potem jeszcze kawka, nie musimy nigdzie iść, porozmawiamy albo i nie, jak będziemy chcieli, a zimą, pisząc o francuskich rogalikach, przypomnimy sobie te śniadania, nieśpieszne, leniwe, letnie ;-)

Francuskich rogalików nie piekłam jeszcze na żadne śniadanie, właściwie dopiero niedawno podjęłam wyzwanie by nauczyć się ich piec, a to za sprawą Anny-Marii, która stanowczo powiedziała Co chcesz, ale coś wreszcie musimy razem upiec! a owo coś okazało się być croissantami właśnie. Pożałowałam pół godziny po tej rozmowie (tak tak, na myśl o wałkowaniu), ale już nie żałuję bo za trzecią próbą rogaliki wyszły doskonałe no i wreszcie coś razem upiekłyśmy - Aniu, dzięki! :-)


Dobrze schłodzone masło i jako taka organizacja i croissanty nie mają prawa się nie udać (przynajmniej w stopniu zadowalającym). Mi udały się za trzecim podejściem (w takimże stopniu  właśnie, a do ideału będę dążyć ;)) - za pierwszym bez sensu uparłam się na miękkie masło (bo lżej wałkować), za drugim chciałam zrobić na raz zbyt wiele rzeczy - nie idźcie tą drogą ;-) 

Rogaliki upiekłam z dodatkiem marmolady cytrynowej (a raczej zmiksowanej konfitury) i cytrynowej skórki, cytrynę w croissantach podpatrzyłam w pewnej piekarni na literę Ch., ale że piszę tu tylko o miejscach które na prawdę lubię to o tej cukierni pisać nie będę, rogaliki z cytrynowym dodatkiem polecam jednak bardzo, mogą być domowe!

Cytrynowe croissanty - przepis na podst. M. Roux ciasta na rogaliki francuskie i P. Herme ciasta na croissanty:

25 g drożdży
250 ml mleka
500 g mąki
50 g cukru pudru
szczypta soli
250 g masła

+ żółtko, marmolada cytrynowa, kandyzowana skórka cytrynowa

Drożdże rozpuścić w mleku. Mąkę wymieszać z solą i cukrem, dodać rozczyn oraz 50 g stopionego masła, zagnieść ciasto, odstawić do wyrośnięcia (ok. 1h). Wyrośnięte ciasto odgazować, wstawić do lodówki by wyrosło ponownie (8h). Zimne masło rozwałkować na dość płaski prostokąt, schłodzić. Wyrośnięte ciasto uformować w kulę, naciąć ją lekko na krzyż. Każdą ćwiartkę rozwałkować tak by z kuli powstało coś na kształt kwiatka z czterema dużymi płatkami. Na jego środku ułożyć rozwałkowane schłodzone masło, złożyć rozwałkowane ciasto na masło, tak by całkowicie masło zakryć. Ciasto z masłem rozwałkować na prostokąt o długości 2 razy większej niż szerokość (np 30x60). Otrzymany prostokąt złożyć na 3 części (jak list), schłodzić przez ok 30 min. Schłodzone ciasto obrócić o 90', rozwałkować i złożyć jak poprzednio, ponownie schłodzić, czynność powtórzyć raz jeszcze. Gotowe ciasto rozwałkować na dowolnej wielkości prostokąt, wyciąć trójkąty (klasyczne croissanty piecze się podobno z ciasta wałkowanego na 3 mm grubości, pokrojonego w trójkąty o podstawie długości 9 cm i wysokości 18 cm). Na środek każdego z rogalików nałożyć po małej łyżeczce marmolady cytrynowej i odrobinie kandyzowanej skórki, zwinąć rogaliki, odstawić do podwojenia objętości. Posmarować żółtkiem, piec na złoto (ok 12 min.) w 170'C. Aniu, jeszcze raz dziękuję, za rogaliki i za wyrozumiałość :-)

*zapewne też nie raz mieliście okazję jeść śniadanie z kimś, komu nikt i nic nie dogodzi.. ;-) 

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Vanilice

Vanillenkipferln, vanilkové rohlíčky, vanilin-roščići czy vanilkové rožky?
Medvědí tlapky, Bärentatzen a może šapice?
Linecké cukroví, linceri, linzer tézsta, linzer Augen?

Keksen, cukroví, keksići, maleńkie ciasteczka, tony masła, orzechów i cukru z wanilią. W naddunajskiej Europie tony maleńkich ciasteczek pieką na Święta, Austro-Węgry w adwencie pachną orzechami, wanilią i cytrynową skórką. I nieważne czy te Święta w grudniu czy w styczniu, nieważne w jakim języku mówią - wszędzie tam, gdzie blask Najjaśniejszego Pana cesarza Franciszka Józefa rozjaśniał mroki środkowoeuropejskiej zimy, ciasteczka pieką, chowają do pudełek i tłuką po łapach za podjadanie, gdy jeszcze nie czas. 

Dziś prawosławne Boże Narodzenie. Gdy wypytywałam serbskich znajomych o bożonarodzeniowe słodkości usłyszałam, że poza uštipkami serbskich słodyczy na Božić nie ma, wszystko jest niemieckie, ciasteczka i takie tam. W naddunajskiej Vojvodinie, jak w całych niegdysiejszych Austro-Węgrzech, ciasteczka i takie tam to rzecz jasna waniliowe rogaliczki, misie łapki i ciasteczka z Linzu, rum-kuglice, išleri czy breskvice również znajdują swoich miłośników, absolutnie obowiązkowe są jednak vanilice, maluteńkie, waniliowe kółeczka, przekładane morelami, łakocie na które każda rodzina ma babcin, starinski recept i nie bacząc na mody wypieka vanilice rok w rok jak i lat temu sto. 
Jak lat temu sto, czyli przede wszystkim na smalcu. Ileż to razy już powtórzyli: prave vanilice muszą być na smalcu! - nie zliczę. Przyjęłam do wiadomości i przemogłam się* wreszcie by upiec te prave  i niech już Im będzie: jest różnica. Ciasteczka pieczone na maśle są kruche, ciasteczka na smalcu rozpływają się w ustach, są zupełnie inne, czy lepsze - rzecz gustu. Osobiście tak samo lubię vanilice na maśle i vanilice na smalcu (a już najbardziej lubię vanilkové rohlíčky ale wpis o vanilicach to chyba nie miejsce na takie wyznania ;-)). Vanilice muszą być maleńkie i dość grube, wycina się je używając specjalnej wykrawaczki lub najbardziej tradycyjnej foremki, jaką znaleźć można pewnie w każdym domu czyli nakrętki z butelki po wódce. No i dżem, obowiązkowo morelowy, dobry, domowy dżem i mnóstwo czasu by setki tego drobiazgu owym dżemem przełożyć :-)

Vanilice - wedle przepisu z bloga Zaboravljene poslastice** (proporcje na ok. 70 podwójnych maleńkich ciasteczek):

125 g smalcu
125 g cukru
2 jajka
125 g mielonych orzechów (włoskich lub migdałów)
300 g mąki
+
3 łyżki dobrego morelowego dżemu
cukier puder wymieszany z cukrem z wanilią

Smalec (w temp. pokojowej) wymieszać z cukrem i jajkami na gładką masę. Dodać zmielone orzechy oraz mąkę, wyrobić miękkie ciasto (ilość mąki może być nieco mniejsza/większa niż 300 g, ciasto ma być gładkie i odchodzić od ręki pozostając zarazem bardzo miękkim). Schłodzić w lodówce, rozwałkować niezbyt cienko (min. 5 mm), kieliszkiem bądź nakrętką wycinać maleńkie kółka (2-3 cm), piec  ok.5 min. w 200'C, na blado-złoto. Jeszcze ciepłe przełożyć dżemem morelowym (można ułatwić sobie sprawę używając torebki/rękawa cukierniczego) i obtoczyć w cukrze z wanilią, odstawić na dzień-dwa by lekko nawilgły. Na Święta kiedy by nie były, na zimę, przepyszne!
 
* Nie mam obsesji na temat tłuszczu i nie uważam, że odrobina smalcu musi natychmiast wywołać incydent wieńcowy - zwyczajnie go jednak nie lubię.
** To najpiękniejszy serbski blog o kuchni jaki znam! Autorka, Maxivida piecze tytułowe zapomniane łakocie z zeszytu swojej babci Spomenki i prababci Ružy, przy każdym przepisie zamieszcza fotografie owego zeszytu, historie domowe, wspaniałości!

środa, 2 stycznia 2013

Tort makowy

Hu! Hu! Ha!
Nasza zima zła!
Szczypie w nosy, szczypie w uszy,
mroźnym śniegiem w oczy prószy, 
wichrem w polu gna!
Nasza zima zła!

Ejże, jaka zima zła? - mała dziewczynka wcale a wcale nie zgadzała się z tym, że zima jest zła! Zimą można od świtu do zmierzchu zjeżdżać na spodniach z górki, można mieć rumieńce od mrozu i wcale nie marznąć, można chodzić po jeziorze, można iść do piwnicy i w skrzynkach z piaskiem szukać najładniejszej marchwi na nos dla bałwana, można piec ze śniegu placki.. Nie, nie, placków ze śniegu nie piekliśmy, zresztą wszyscy dobrze wiedzą, jaki pieczenie takich placków się kończy, ale takie placki z maku? Albo i makowy tort? O tak, tort makowy to kolejny powód, dla którego można lubić zimę!

Tort makowy odkąd pamiętam pojawia się na stole mojej Mamy co najmniej raz do roku, odkąd pamiętam na pytanie co upiec na Święta, co upiec na urodziny odpowiadałam zawsze Makowy tort! Co o tyle dobrze o nim świadczy, że za tortami, delikatnie mówiąc, nigdy nie przepadałam :-)  Przepis dostała Mama podobno od Pani M., zapisała w kajecie a kajet zaginął był, jak kamień w wodę. Przez lata Mama piekła tort z pamięci, przez lata ja szukałam maminego kajetu, przed rokiem przeglądając świstki z przepisami Babci Alinki znalazłam, oczom nie wierzyłam, znalazłam kilka złożonych na czworo kartek z tego zeszytu - przepis na oponki, przepis na Zebrę, przepis na makowy tort!
Tort makowy to tort najwspanialszy na świecie! Bogaty choć prosty, nic nie przekombinowany, szlachetny w smaku i pięknie czarno-biały. Na odnalezionej kartce znajduje się wersja przepisu skrojona na miarę PRL, niemal identyczne recepty znalazłam jednak  u Makarewiczowej, u Kucharki Litewskiej, u Disslowej także- zapach migdałowy zastąpił gorzkie migdały, proporcje dopasowane do potrzeb i możliwości - skąd miała go Pani M.? Tego nie zgadnę, jedno jest pewne, to stary, dobry przepis na tort, który przekona nawet tych, których na co dzień torty nie przekonują, doskonały :-)

 Tort makowy - przepis od Pani M., udoskonalony przez Mamę* i moje bardzo maleńkie 3 grosze:

Ciasto:
450 g maku
6 jajek
1 szkl. cukru
4 łyżki miodu
4 łyżki tartej bułki (moim zdaniem - niekoniecznie)
10 gorzkich migdałów
skórka otarta z jednej cytryny

Masa:
1 kostka (250 g)  masła
4 żółtka
1 szkl. cukru
sok wyciśnięty z jednej cytryny**

Ciasto: mak sparzyć, lekko odsączyć na sicie, dość wilgotny 3-krotnie zmielić z migdałami. Ubić pianę z białek. Żółtka utrzeć z cukrem na kogel mogel, dodać miód i ewentualnie bułkę tartą. Masę dokładnie wymieszać z makiem i skórką cytrynową, połączyć całość z pianą z białek. Piec (w tortownicy Ø=20 cm) 45-60 min. w 180'C (do suchego patyczka).
Masa: masło ucierać z cukrem w makutrze na puchatą masę, w trakcie ucierania wbijać po jednym żółtku, pod koniec dodać sok z cytryny. Ucierać należy długo (godzinę albo i dłużej), gotowa masa powinna być gładka (cukier ma się dokładnie rozpuścić), lekka i niemal biała.
Tort: placek przekroić na 3 części, każdą część przełożyć kremem, udekorować nim również wierzch i boki ciasta. Ozdobić jak kto potrafi :-) Na Święta, na Nowy Rok, na zimowe urodziny - najlepszy!
 *Na zdjęciu nr 1 kartka z przepisem z Maminego zeszytu, jak widać najważniejsza zmiana to niemal podwójna ilość maku - dzięki temu tort jest wilgotny (nie trzeba go ponczować), uczciwy, w kolorze niemal czarny - to nie jest żaden tam biszkopt z makiem, to prawdziwie makowy rarytas :-)
**Mama czasem dzieliła masę na pół, do połowy dodawała sok z cytryny, do drugiej połowy gorzkie kakao, jeden placek przekładała masą ciemną, drugi jasną, wierzch ozdabiała jedną masą a drugą pozwalała dekorować, czyli narysować na wierzchu bałwana lub choinkę. Dzieckiem będąc byłam zdecydowanie zdolniejsza w temacie dekorowania wypieków ;)

Dobrego Nowego Roku Kochani Czytelnicy! :-)