Jak to właściwie jest z tą dynią?
U Dziadków na działce zwykle jakaś sobie leży, pełni jednak mam wrażenie raczej funkcję czysto estetyczną, ot ładna, pomarańczowa bańka (a niekiedy całkiem spora bania), dość malownicza. Babcia czasem coś z tej dyni robi, gotowała kiedyś dyniową zupę - słodką, na mleku, z zacierkami - dobrą, ale nie nadzwyczajną - kilka razy próbowałam ugotować ją sama, zwykle jednak (mimo babcinych wskazówek*) wychodziła mi nie taka jak trzeba, dalszych prób w końcu zaniechałam, Babcia zresztą też dyni dawno chyba już nie gotowała. Zdecydowanie bardziej podobała mi się dynia w naturze niż na talerzu. Do czasu. Do czasu aż spróbowałam dyni pieczonej, dobrze przyprawionej, z miętowym sosem (a może ten pierwszy był czosnkowy? albo cytrynowy?) - pokochałam dynię szczerze! Potem były zupy, dyniowe zapiekanki, dynia na ostro to zdecydowanie TO.
A gdy już o dyni mowa to myślę, że dobry to moment by wspomnieć o tajemniczym zespole A+K+M+N, który to zespół przez całe pięć lat studiów na gdańskiej slawistyce (a nawet odrobinkę dłużej) co najmniej raz do roku spotykał się na wspólne pichcenie i, a może lepiej rzec - przede wszystkim, na wspólne pałaszowanie tego co upichcił. A były to smakołyki niekiedy bardzo oryginalne..
Najbardziej oryginalny był właśnie dyniowy deser, ale o tym za moment - zacząć bowiem wypada od początku, a początek swój opowieść bierze od wyprawy do P. na Chełm i pysznej, choć bardzo "nieortodoksyjnej"
pizzy. Ustalanie menu na kolejne kuchenne sesje bywało dość skomplikowane - zważywszy na fakt, że K. nie jada nic, co choćby w pobliżu mięsa stało, natomiast N.
ze wszystkich słodyczy świata najbardziej lubi boczuś, dość emocjonujące wręcz - jednak nie niemożliwe - i tak w kolejnych latach pojawiały się naleśnikowe torty, przepyszne
lasagne, były
też ciecierzycowe kotleciki, ale nie falafle, K. uczyła się piec
pitę.. Były i indyjskie
kulfi - w założeniach smaczny, różany i koniecznie szybki deser,
odnośnie ostatniego punktu dream team zapomniał jednak, że lody mają to do siebie, iż, by lodami się stały, muszą zmienić stan skupienia, co w warunkach domowych zwykle trochę trwa. Był też serbski
burek, ale
burek to rzecz na zupełnie inną historię..
A z dynią było tak: z dyni miały być placki i dyniowe ciasto. Placki - owszem - wyszły pyszne, natomiast ciasto.. Ciasto było
zaskakujące - tak, myślę że to dobre określnie. Pomijając to, że w 100% składało się zakalca, nasze dyniowe ciasto nie było tak do końca niesmaczne - jednak fakt iż smakowało.. zupełnie jak kasza manna nie mając w składzie ani grama tejże, skłoniło nas do poważnego zastanowienia nad kulinarnymi uzdolnieniami całej naszej czwórki :)
A dziś zaproponuję dyniowe
muffinki - pierwsze dyniowe
coś na słodko, co absolutnie podbiło moje serce - muffinki z pełnoziarnistej mąki, z orzechami, z miodem, z korzennymi przyprawami i duuużą ilością cytrynowej skórki - prawdziwy jesienny hit! Podstawowy przepis pochodzi z
tej strony, moje trzy grosze to dodatkowe suszone morele i właśnie owa skórka - skórki cytrynowej naprawdę warto tu nie żałować, a i trochę soku z cytryny nie zaszkodzi :)
1,5 szkl. mąki pszennej pełnoziarnistej
0,75 szkl. utartego miąższu dyni
skórka otarta z 1-2 cytryn
sok z 0,5 cytryny
0,5 szkl. orzechów włoskich
0,25 szkl. posiekanych suszonych moreli
0,25 szkl. namoczonych w 2 łyżkach rumu rodzynek
0,5 szkl. jasnego miodu
0,3 szkl. brązowego cukru
0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
0,75 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka kardamonu
1 łyżeczka goździków, gałki, czarnego pieprzu i cynamonu (razem)
0,5 łyżeczki soli
2 jaja
0,5 szkl. oleju roślinnego
Mąkę, proszek i sodę, sól, cukier i przyprawy połączyłam w misce, wbiłam jajka, dodałam dynię i olej, miód, dobrze wymieszałam. Dodałam bakalie, wymieszałam, nakładałam do formy na muffinki, ozdobiłam połówkami orzechów, piekłam ok. 20 min. w 175'C. Pychota!
*dokładnych, jak wszystkie babcine wskazówki (
-Ile tego mleka Babciu? -A tak, wiesz, no żeby dobre było..)
P.S. I oczywiście notką tą dołączam do
Dyniowego Festiwalu Bei :-)