Idzie zima, to już nie są żarty, sypnęła śniegiem, powiała mrozem - to znak, że czas już najwyższy, by brać się za ciasteczka - im zimniej, im mroźniej, tym większą mam chęć na turlanie, wałkowanie, wycinanie uroczych drobiazgów - by pachniało wanilią, rumem, korzeniami, śmieję się czasem, że piekarnik zastępuje mi kominek :-)
W mojej rodzinie pieczenie ciasteczek nie ma jakiejś specjalnej tradycji. Babcia z jedną z Ciotek przechwalają się co prawda, jak to kiedyś, dawno temu, wypiekały kilogramy ciastek "z maszynki" (zagniatało się 2-3 kg kruchego ciasta, przepuszczało przez maszynkę i niosło do piekarza, a potem odbierało całe kartony ciastek), ale musiało to być naprawdę dawno, dawno temu, zupełnie Babci z ciasteczkami nie kojarzę.. Mama zaś, zapytana, czy piekła kiedyś ciasteczka, spojrzała na mnie tak wymownie, że już nawet nie musiała pukać się w głowę, wszystko zrozumiałam..
Ja zaś mogłabym, za Kokoszką Smakoszką, powiedzieć na to: A ja owszem, a ja tak! Uwielbiam piec ciasteczka, uwielbiam zagniatać, uwielbiam wałkować, wycinać, turlać, obtaczać, opatulać - zwłaszcza zimą! - nawet nie muszę ich jeść - formowanie perfekcyjnych malutkich ciasteczek sprawia mi tyle frajdy, że mimo uszu puszczam nadzwyczaj często słyszane: Że też ci się chce! :-) A najwięcej radości sprawia patrzenie jak tych ciasteczek z godziny na godzinE ubywa - i już można zagniatać ciasto na kolejne :-)
Dziś proponuję dwa przepisy na ciasteczka idealne. Ktoś, nie pamiętam kto, ale na pewno ktoś bardzo mądry, powiedział, że perfekcja to taki stan, kiedy nie można już nic odjąć. O tak, minimalizm w czystej formie - białe i czarne ciasteczka - cukrem pudrem niczym śniegiem poprószone, zimowe..Ciasteczka czarne to chocolate crinkles - kruche na zewnątrz, w środku delikatne, może odrobinę przypominające brownies. Mając w pamięci przepyszne Basler brunsli, które piekłam zeszłej zimy (i tej zimy upiekę również!) do masy czekoladowej dodałam odrobinę Kirschu i powiem nieskromnie, że to był bardzo dobry pomysł.
Śniegiem oprószone chocolate crinkles (przepis ze strony Joy of Baking):
56 g masła
225 g gorzkiej czekolady
100 g cukru
2 jajka
195 g mąki
cukier puder do obtoczenia
+ (opcjonalnie) 1-2 łyżki kirschu (lub innego alkoholu)
Czekoladę z masłem rozpuszczam w kąpieli wodnej, białka ubijam na sztywną pianę, dodaję żółtka, masę czekoladową, kirsch, mieszam dokładnie. Dodaję mąkę, zagniatam łyżką zwarte ciasto, które odstawiam na co najmniej kilka godzin (najlepiej na noc) do lodówki. Po schłodzeniu formuję z twardej masy kulki wielkości orzecha włoskiego, obtaczam w cukrze pudrze, piekę ok. 8 min. w 170'C. Masa do pieczenia musi być jak najtwardsza i jak najzimniejsza - wtedy ciasteczka się rozpłyną a ładnie popękają.Ciasteczka białe zaś to amaretti, za które zabierałam się dobre dwa lata, dokładnie - odkąd zobaczyłam ten przepis u An-ny - obawiałam się, że mogą być w pieczeniu podobne do upiornych makaronków, kiedy jednak przeczytałam, że An-na miała podobne obawy, które szczęśliwie się nie sprawdziły, wiedziałam że amaretti upiec muszę. Nie wiem natomiast zupełnie, dlaczego czekałam tak długo :)
Amaretti:
300 g migdałów
300 g cukru pudru
2 białka
1 łyżka amaretto
+ kilka (4-5) łyżek mąki
(opcjonalnie: kilka pestek moreli* - same środki)
Migdały mielę z cukrem pudrem i środeczkami morelowych pestek, dodaję białka, amaretto, zagniatam ciasto. Jeśli będzie bardzo luźne można dodać kilka łyżek mąki. Formuję kulki wielkości orzecha, obtaczam dokładnie w cukrze pudrze, piekę w 140'C ok. 15 min. Nic dodać, nic ująć!*Pestki moreli nadają charakterystyczny, gorzkawy posmak (a może nawet bardziej aromat?), można pominąć, warto nie pomijać. Dodam jeszcze, że te amaretti to zdecydowanie najlepsze ciasteczka jakie ostatnio jadłam :-)