poniedziałek, 31 maja 2010

Marchewkowe

Sposoby na nudę?
Pewna znajoma pani zawsze powtarza, że inteligentne dzieci nigdy się nie nudzą..
Ale jeśli jednak? Jeśli owa pani jednak nie ma racji? Jeśli, tak mimo wszystko, dopadnie nas nuda?
Wtedy można coś przeczytać. Coś obejrzeć. Gdzieś wyjść. Towarzystwo dysponujące talią kart może zagrać w makao. Towarzystwo większe, ale bez kart, może zagrać w mafię. Można też iść za radą doktora K. i w chwilach nudy porekonstruować sobie formy praindoeuropejskie co ciekawszych rzeczowników..

A można też wycinać kwiatki z marchewki..

Uprzedzę pytanie: to nie tak, żebym nagle zaczęła narzekać na brak zajęć. Po prostu, gdy kilka dni temu siedziałam wieczorem nad deską do krojenia i wycinałam płatki z marchewkowych krążków, usłyszałam zdanie: Tobie to chyba się nudzi! Nierzadko to słyszę.. Ale cóż poradzić, kiedy surówka z warzyw pokrojonych w możliwie równą kostkę smakuje lepiej? Kiedy idealnie kształtne ciasteczka są naprawdę smaczniejsze? A muffinki z kwiatkiem to zupełnie inna jakość niż muffinki bez kwiatka?2 szkl. utartej marchwi
1,5 szkl. mąki
1 szkl. cukru (najlepiej trzcinowy)
0,75 szkl. oleju
3 jajka + jedno żółtko
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
solidna szczypta soli
przyprawy, np. 1 łyżeczka cynamonu, po 0,5 łyżeczki gałki muszkatołowej i imbiru, pół laski wanilii, odrobina goździków
skórka pomarańczowa i cytrynowa (tym razem dodałam suszone morele)
Jajka wymieszać dobrze (lub lekko ubić) z cukrem i olejem, dodać marchew. Mąkę wymieszać z solą, proszkiem, sodą i przyprawami. Połączyć z masą jajeczną. Przełożyć do formy na muffinki, piec ok. 25 minut w 180'C (do suchego patyczka). Można polukrować lub udekorować kremem z twarożku.
Marchewkowe kwiatki: z krążków marchewki powycinać płatki (poprzez wycinanie trójkącików na krawędzi plasterka, w razie potrzeby objaśnię dokładniej ;)), pogotować chwilę w syropie cukrowym (woda i cukier w proporcjach 1:1), odsączyć, wysuszyć w piekarniku, płatki połączyć goździkami.
Smacznego!
P.S. Jeszcze kilka słów o samych babeczkach: przepis z sieci, ale nie mam pojęcia skąd (zapisany w kajeciku, pochodzi z czasów, kiedy jeszcze nie zapisywałam skrupulatnie źródeł ;) - pewnie z flickra albo jakiegoś starszego bloga..). Zamiast muffinek (wychodzi 12), można upiec ciasto - czas pieczenia ciut dłuższy (jakieś 45 min.?). No i są pyszne: wilgotne, korzenne - dobre!
P.S. 2. No dobra, bez kwiatków też dają radę :-)

środa, 26 maja 2010

Cacio e pepe

Był raz marynarz który
żywił się wyłącznie pieprzem.
Sypał pieprz do konfitury
i do zupy mlecznej.

Czuję, że dogadałabym się z marynarzem z Morskich opowieści.. Nie wyobrażam sobie swojej kuchni bez przypraw, a wśród moich ulubionych niekwestionowanym królem jest od kilku dobrych lat pieprz czarny, świeżo zmielony, bez dwóch zdań!
Mogę nie mieć soli, ale pieprz w młynku musi być zawsze - pasuje i do mięsa i do warzyw, w sałatkach owocowych obowiązkowy! Słodycze z pieprzem? Uwielbiam! Pierniki wszelkie, panpepato, czy choćby i fafernuchy mogłabym jeść przez okrągły rok (chociaż, jak wszystko, smakują lepiej, gdy pojawiają się tylko w określonych porach..). Sypał pieprz do konfitury - ja też! Polecam na przykład :-) Jedynie zupy mlecznej z pieprzem nie gotuję, ale to pewnie dlatego, że w ogóle nie gotuję zup mlecznych..
Staropolscy kucharze podobno bardzo cenili pieprz. Kuchni włoskiej natomiast nie cenili wcale.. Niech cię włoski bankiet potka! - złorzeczyli nasi praszczurowie* bądź zarzekali się: do włoskiej uczty na czczo nie usiędę! A ja usiędę, na czczo czy nie, z przyjemnością :-) Im bliżej do lata, tym częściej sięgam po niezastąpione Kulinaria Italia i podróżuję kulinarnie na Półwysep Apeniński. Ostatnio (z młynkiem pieprzu oczywiście) wybrałam się do Kampanii.. Wrażenia z podróży - pasta cacio e pepe, czyli makaron z serem i pieprzem, czyli typowo włoska pochwała prostoty to jest to! Świeżo mielony pieprz, świeżo utarty ser i makaron (świeży! - Gospodarna Narzeczona i Małgosia kusiły ostatnio makaronem własnej roboty - nieczęsto mi się chce go robić, ale tym razem zagniotłam - poezja..), jakaś prosta wiosenna surówka - czegóż chcieć więcej? :-)kilka garści makaronu
lub:
1 jajko i szczypta soli na 10 dag mąki - wielokrotność
ser (wg Kulinaria Italia - caciocavallo, pecorino będzie też w sam raz)
świeżo zmielony czarny pieprz (nie żałować!)
Makaron ugotować al dente lub: z jajek, soli i mąki zagnieść twarde, idealnie gładkie ciasto, odstawić na jakieś pół godziny. Rozwałkować cieniej lub grubiej (jak lubimy), zwinąć w rulon i pokroić. Opruszyć mąką, gotować 4-5 min. w osolonym wrzątku, można z łyżką oliwy. Na talerzu posypać startym serem, rozprowadzić ser odrobiną wody z gotowania makaronu lub pozwolić mu topić się na gorącym makaronie, posypać świeżo zmielonym pieprzem.
Smacznego!
*Uwielbiam to słowo :D

P.S. dla Mamy: Mamuś, wiem że cacio e pepe to nie jest coś, co lubisz najbardziej ;-), więc dla Ciebie, z okazji Dnia Matki - kwiatki, uściski i najlepsze życzenia :-)))

piątek, 21 maja 2010

Brownie

To ciasteczko jest ciemne, gęste i bardzo czekoladowe. Ma jeszcze tę zaletę, że trudno je zepsuć, bo z natury jest nieudane.
Agnieszka Kręglicka (tu)

To ciasteczko to brownie i zalet ma znacznie więcej: robi się w mgnieniu oka, nie wymaga aptekarskiej precyzji, smakuje prawie wszystkim (podobno ludzie dzielą się na tych, którzy brownie kochają i tych, którzy nie wezmą go do ust - mam wrażenie, że pierwsza grupa jest jednak znacznie liczniejsza ;-)).
Przepisów na brownie są setki, bo ciasto jest bardzo podatne na modyfikacje (czyt.: wybacza wszystkie błędy - powstało w końcu dzięki temu, że jego autorka, Mildred Schrumpf, zapomniała dodać do klasycznego ciasta czekoladowego spulchniacza), moje ulubione piekę wg przepisu Agnieszki Kręglickiej, zmieniając trochę proporcje, a konkretnie - dodaję więcej czekolady, a mniej masła i cukru*. Tłumaczę sobie tak: w czekoladzie tłuszcz i cukier również się znajdują, tyle że smaczniejsze, więc ciasto ze smaczniejszym cukrem i smaczniejszym tłuszczem również powinno być lepsze. Hipoteza została zweryfikowana w wielokrotnie powtarzanym eksperymencie, polegającym na pieczeniu a następnie zjadaniu (przez różne osoby) upieczonego brownie, w związku z czym chyba można uznać ją za słuszną ;-)
Warto dodać iż naukowo udowodniono fakt, że brownie to nic innego jak mityczna ambrozja - jego głównym składnikiem jest w końcu czekolada, produkowana z ziaren kakaowca, za których smak odpowiada m. in. teobromina - i tu (etymologiczna ;-)) niespodzianka : nazwa tego alkaloidu pochodzi od greckich słów θεος (theos) - 'bóg' i βροσίς (brosis) - 'pokarm' - czyli, a jakże! - nasze brownie (zwłaszcza to mocno czekoladowe) to 'pokarm bogów'!

200 g czekolady 70%
4 jajka
150 - 160 g cukru (niecała szklanka)
65 g mąki (ok. 6-7 łyżek)
65 g masła
Czekoladę rozpuścić z masłem w kąpieli wodnej. Jajka ubić z cukrem, dodać mąkę, dobrze wymieszać. Masę wlać do rozpuszczonej i przestudzonej masy czekoladowej, delikatnie wymieszać aż do dokładnego połączenia. Piec 15 min. w 180'C**. Schłodzić w lodówce. Smacznego!
*Mniej więcej - dwa razy więcej : dwa razy mniej.. Piekę zazwyczaj z 2/3 ilości składników (tortownica o średnicy 22 cm) podanych przez A. Kręglicką (z owymi modyfikacjami) i tak właśnie podaję w przepisie - porcja idealna dla 4 bardzo spragnionych czekolady osobników.
**Można dłużej, można krócej, dużo zależy od piekarnika - ważne by ciasta nie przesuszyć (absolutnie nie sprawdzamy patyczkiem :-)). Pieczone 15 min. w 180'C jest dla mnie idealne - mokre w środku, z delikatną "skórką", miękkie.

czwartek, 13 maja 2010

Rabarbar razy dwa

Rabarbar - śmieszne słowo, a znaczy dokładnie tyle co 'obcy znad Wołgi' (rha barbarum - łac. Rha - 'Wołga', barbarus, a, um - 'nie mówiący po łacinie, obcy'), choć nie z Rosji pochodzi, a z Chin - Wołgą jedynie był transportowany. Wyglądałam tego Obcego niecierpliwie, bo przez dwa poprzednie lata było nam jakoś nie po drodze - a to rozminęłam się z nim w czasie przeprowadzki, a to nie miałam piekarnika.. A przecież na rabarbar zawsze czekam bardziej niż na truskawki! Wielka więc była moja radość, gdy w tym roku pojawił się już w końcówce kwietnia i czym prędzej zabrałam się za produkcję rabarbarowych smakołyków (uraczywszy się rzecz jasna wcześniej rabarbarem na surowo, z cukrem jedynie :-) ). Na pierwszy ogień poszło rabarbarowe crumble z cynamonem, potem ciasta, o których za chwilę, a na zrobienie czeka jeszcze ukochany kompot - wspomnienie dzieciństwa i wykrzywionej niemiłosiernym kwasem buzi - pychota!
A ciasta proponuję dziś dwa. Ciasto nr 1 - z rabarbarem i migdałami - nie napiszę, że jest wyśmienite - w smaku trochę biszkoptowe, w konsystencji zdecydowanie ciężkie (żeby nie rzec: zakalcowate, ale nie w typie brownie a zwykłego klucha..), czyli jak dla mnie nic specjalnego.. Dlaczego więc w ogóle tu się pojawia? Ano wcale nie dlatego, że chcę się pochwalić fajnym wzorkiem, który ułożyłam z rabarbaru, a ze względu na połączenie rabarbaru z migdałami, które, mimo wszelkich mankamentów ciasta samego w sobie, wydaje mi się bardzo trafione i zdecydowanie do wypróbowania w innym przepisie (najpewniej w kruchym migdałowym spodzie pod rabarbar) :-)
A ciasto, a właściwie ciastka nr 2 to rabarbarowe galette Basi z moim małym dodatkiem w postaci konfitury z róży - i tu już z ręką na sercu mogę powiedzieć - to najlepsze ciastka jakie w ostatnim czasie jadłam! Kruche ciasto jest fantastyczne, naprawdę kruche, słodkie, rabarbar pysznie kwaśny, a konfitura z róży do owej rabarbarowej 'kwasoty' pasuje idealnie! Tym samym wyczerpałam zeszłoroczny zapas róży i z niecierpliwością czekam na tegoroczne zbiory - to już niedługo, szykujcie makutry! :-)
A zanim zabierzemy się za ucieranie róży, korzystajmy z rabarbarowych dobroci, zapraszam!

Rabarbar i migdały (przepis z czeskiego pisma Gurman):100 g obranych migdałów + trochę płatków migdałowych do posypania
150 g mąki
150 g drobnego cukru
100 g masła
150 ml maślanki
2 jajka
400 g rabarbaru
2 łyżki miodu
Migdały zmielić, dodać mąkę, cukier, masło, maślankę i jajka (myślę, że dobrze byłoby białka ubić oddzielnie..), dobrze zmiksować, wlać do natłuszczonej formy. Zapiekać 10 min. w 180'C, wyjąć, ułożyć na wierzchu pokrojony rabarbar, dopiekać 35 minut, ostudzić przed pokrojeniem.

Rabarbar i róża (za Basią):
140 g mąki
35 g cukru
70 g + 2 łyżeczki masła
3 łyżki lodowatej wody
250 g rabarbaru
brązowy cukier
białko
4 łyżki róży
Mąkę, cukier i 70g masła posiekać, dodać wodę, szybko zagnieść ciasto. Podzielić na 4 części, schłodzić przez 1/2 godziny. Każdą część rozwałkować, rozsmarować cienko 1/2 łyżeczki masła i łyżkę róży, na środku ułożyć rabarbar i delikatnie zagiąć brzegi ciasta, by lekko przykryły nadzienie. Posmarować białkiem, posypać cukrem, schłodzić ok. 1 h, piec ok. 20 min. w 175'C.
Smacznego!

piątek, 7 maja 2010

Nakladaný hermelin

Z podróży, dalekich czy bliższych, raczej nie przywożę pamiątek - typowych suwenirów z pamiątkarskich sklepików. Nie mam ciupagi z polskich gór ani gustownej marynarskiej czapki znad polskiego morza, nie mam miniaturki popiersia Nerona, malutkiego smoka wawelskiego z modeliny ani wyjątkowej urody czeskiego kryształu.. A jednak walizki zazwyczaj (aż nazbyt..) pełne! Oprócz wspomnień i zdjęć, które wspomnienia najlepiej utrwalają, wożę ze sobą pamiątki "przyrodnicze" - kamienie, drewienka, pestki, zasuszone między kartkami książki na podróż kwiaty i liście, wożę mapy, bez których nie ma dla mnie podróżowania, a także, jakżeby inaczej, produkty spożywcze, naczynia i inne suweniry "kuchenne".
Tak było i tym razem - z kwietniowej podróży do Czeskiej Republiki, oprócz głowy pełnej fantastycznych wspomnień, setek zdjęć, pierwszej tegorocznej opalenizny, uroczej czeskiej kuchařki i butelki czeskiego wina przywiozłam dwie gomułki hermelina - i to właśnie o hermelinie - králi sýrů - dzisiejsza notka.
Pisałam już kiedyś, że hermelin to właściwie nic innego jak czeska wersja camemberta, pisałam o serze smażonym, a dziś - hermelin marynowany. Przysmak to niezwykły, a jakże prosty do przygotowania! Ser pokrojony w krążki lub w kostki zalewamy oliwą/mieszanką oliwy i oleju, dorzucamy ziarenka pieprzu, ziela angielskiego, liście laurowe i co tylko jeszcze wyobraźnia podpowie (ja zrobiłam dokładnie wg przepisu Basi, dodałam tylko kilka ziarenek zielonego pieprzu z zalewy), zamykamy szczelnie i zapominamy na jakieś 5 dni (to właściwie najtrudniejszy etap :-) ). I tyle! Podajemy (podobno) obowiązkowo z czeskim piwem, choć myślę, że i wino da radę :-) Tak přejí Vám dobrou chut'!1-2 hermeliny (camemberty)
oliwa/mieszanka oleju z oliwą
czarny pieprz
ziele angielskie
listki laurowe
pół suszonej cytryny
szczypta ostrej papryczki
zielony pieprz z zalewy
Ser pokroić w kostki/krążki, zalać olejem, dodać przyprawy, zamknąć szczelnie, odstawić na ok. 5 dni w chłodne miejsce. Smacznego!I jeszcze trochę Pragi B&W, niekulinarnie, ale co tam! :-)
P.S. Notkę dzisiejszą dedykuję oczywiście przesympatycznym Prażanom :-) - Basiu, jeszcze raz dziękuję za tak miłe spotkanie, rozmowy, smakołyki i mam nadzieję do zobaczenia za czas jakiś! :-)))

niedziela, 2 maja 2010

Bułka.. z miodem

Dzięki lekturze Kultury materialnej Słowian wiem, że (dawno, dawno temu) bułeczki na miodzie prawdopodobnie nieźle sprawdziłyby się w roli pieczywa wróżebnego lub ofiarnego lub w inny sposób obrzędowego - a to ze względu na miód i mak - produkty szczególnie lubiane przez słowiańskie zaświaty. Nie wiem jednak, jak owe zaświaty odniosłyby się do sezamu, który również lubię do tych bułek dodawać (choć właściwie, czy do tak pysznych bułeczek, można odnosić się inaczej niż absolutnie pozytywnie? :-) ).. Nie wiem, ale to właściwie nieistotne - obrzędowe czy nie , bułki na miodzie są prze-smaczne i fakt ten wystarcza mi aby z przyjemnością je piec :-)
Przepis pochodzi stąd, od siebie dodaję ziarenka do posypania i dodatkowe żółtko, czasem ciut więcej mleka (dzięki temu są wilgotniejsze), więcej miodu. Piekę zazwyczaj, jak w przepisie, z mąki chlebowej, bywa że dodaję też trochę pełnoziarnistej (w proporcjach mniej więcej 2:1). Bułeczki są naprawdę fantastyczne, najlepsze z samym masłem, ale sprawdzą się i z domową konfiturą i.. z miodem, a jakże :-)
A żeby pozostać w temacie słowiańskim - połączenie miodu i maku w dawnych wierzeniach symbolizowało zgodę - mam nieodparte wrażenie, że pyszne, aromatyczne, miodowe bułeczki z makową posypką też mogą załagodzić niejeden konflikt (przynajmniej w skali mikro, czyli domowej :-)), pomóc w przełamywaniu międzyludzkich lodów - któż bowiem oprze się ciepłu drożdżowej bułeczki, w której pieczenie wkładamy, oprócz miodu, dużo serca? :-)

30 dag mąki pszennej chlebowej
1/2 - 2/3 łyżeczki soli
1 dag drożdży
1 jajko + 1 żółtko + mleka tyle by całość stanowiła 200 ml
5 dag miodu (lub troszkę więcej)
3 dag masła
Zrobić rozczyn, mąkę połączyć z solą. Masło rozpuścić, jeżeli miód mamy scukrzony, spokojnie można go podgrzać razem z masłem - lekko ostudzić, dodać do jajek i mleka, wymieszać. Wszystkie składniki połączyć, wyrobić dobrze delikatne, lekkie ciasto, odstawić do podwojenia objętości (ok. 1,5h). Odgazować, jeszcze raz krótko wyrobić, podzielić na 8 części, uformować bułeczki, odstawić do ponownego wyrośnięcia (ok. 40-50 min). Bułeczki posmarować żółtkiem, posypać makiem, sezamem, piec w 200'C do zarumienienia (ok. 15-17 min.). Smacznego!