sobota, 17 lipca 2010

Owocowa zupa

Pogoda, nieprzewidywalna z natury, płatająca co rusz figle synoptykom i fanom wieczornej Prognozy, w tym roku jest nieprzewidywalna ponad wszelką miarę. Kto z nas na początku wyjątkowo ciepłego grudnia spodziewał się zimy stulecia trwającej niemal do kwietnia? Kto z nas spodziewał się tak zimnej wiosny? A czy ktoś, po latach deszczowych, zimnych lipców spodziewał się iście tropikalnych upałów? Pogoda w tym roku upodobała sobie ekstrema - i powiem, że naprawdę się cieszę, iż lato tym razem jest ekstremalnie ciepłe a nie ekstremalnie zimne, co wydawało mi się jeszcze niedawno bardzo prawdopodobne :-)

Chodząc ulicami miasta podziwiam miejscowe elegantki, które chyba na okoliczność owych upałów, przywdziewają niebosiężne szpile - sama najchętniej zrzuciłabym nawet moje płaskie sandałki (co zresztą z dziką radością czynię w bardziej sprzyjających niż uliczny asfalt okolicznościach, czyli na działce) i zastanawiam się, czemu na pomysł chłodzenia się wodą z hydrantu wpadł tylko pewien metalowy obywatel Sz. ;-) Na pomysł chłodzenia się wodą w jeziorze wpadają natomiast wszyscy, którzy mogą, przez co znalezienie kawałka wolnego miejsca na plażach albo na pomostach graniczy z niemożliwością.. Na szczęście są i miejsca mniej oblegane :-)

Upał w mieście jednak da się znieść, upał pośród przyrody to sama przyjemność - a najlepszy na taką pogodę obiad to obiad prosto z krzaka! Przyroda niekoniecznie lubi ekstrema, co widać niestety po wymarzniętych wiśniach, porzeczki jednak na szczęście obrodziły niesamowicie ,a na samą myśl o tym jak pyszne mogą być pomidory wygrzane takim słońcem człowiek robi się głodny i tylko myśli o panzanelli i najpyszniejszej pomidorówce ze świeżutkich malinówek - to już niedługo!

A na tę chwilę - zupa owocowa. Proponuję dziś dwie wersje: bardziej tradycyjną - ze śmietaną (można dodać też jakieś kluchy) i idealną na upały - wersję z lodami waniliowymi - pychota!
Zupa owocowa nr 1 (2 porcje):
porzeczki - dużo (tak z 1,5 szkl. będzie akurat)
wiśnie - mniej, bo nie ma..
1/4 szkl. cukru
śmietana - 1-2 łyżki na porcję
1 l wody
Owoce gotuję z cukrem do lekkiego zgęstnienia*, studzę, na talerzach dodaję śmietanę.

Zupa owocowa nr 2:
owoce - tak samo
cukier - tak samo
woda - tak samo
lody waniliowe (np. z przepisu Ali - margot z dodatkiem wanilii) - po 1 gałce na porcję
ewentualnie: goździki, pieprz, gałka muszkatołowa
Owoce gotuję z cukrem i ewentualnie przyprawami, studzę, podaję z lodami.Smacznego!*niektórzy dodają do zupy owocowej mąkę ziemniaczaną - ja wolę trochę odparować.. Z mąką to kisiel (zresztą nie przepadam za zagęszczaniem mąką..) :)

sobota, 10 lipca 2010

Młody bób

Na studiach najbardziej lubiłam zajęcia z Historii filozofii..
Wykłady odbywały się w poniedziałki o 8.00 rano, więc co poniedziałek, punktualnie o godzinie 7.30 wychodziłam z mieszkania w Oliwie, podobnie jak co poniedziałek, o odpowiednich godzinach, z mieszkań w Kolbudach, w Pruszczu i w różnych częściach Gdańska wychodzili inni uczestnicy owych zajęć.
Co poniedziałek, punktualnie o godzinie 7.30 wychodziłam z mieszkania w Oliwie, by mniej więcej w połowie drogi, przeważnie na wysokości cukierni przy pętli (jeśli szłam przez Grunwaldzką) lub warzywniaka (jeśli szłam przez Stwosza) odebrać wiadomość: - To co, do Maka*? - Czemu nie? - odpisywałam i jakieś 50 m przed budynkiem wydziału skręcałam w lewo, by kolejne 1,5 godziny spędzić nad kubkiem niezbyt smacznej kawy, dyskutując za to w przemiłym towarzystwie** na tematy wszelakie. Tym samym moja (i nie tylko moja) edukacja historyczno-filozoficzna ograniczyła się do zapoznania z listą lektur i podręczników, a o tym, że Pitagoras przestrzegał przed jedzeniem bobu dowiedziałam się zapewne w zupełnie innych i raczej kulinarnych niż filozoficznych okolicznościach.

Dlaczego przestrzegał - tu domysłów jest wiele, tak czy inaczej - wedle legendy - w ręce oprawców wpadł Pitagoras właśnie dlatego, że nie chciał wiać przez pole bobu.

My natomiast bób lubimy, zwłaszcza teraz - młody bób jest przepyszny, na upały wręcz wyśmienity. Wystarczy 2-3 minuty gotowania i już można się zajadać, można też szybko przygotować sałatkę z bobu i makaronu, z orzeźwiającym sosem z dodatkiem mięty (składniki z najnowszej Kuchni, nie robię jednak pasty, wolę bób al dente z makaronem)- idealny letni obiad!

1/2 kg młodego bobu
2-3 garście makaronu
garść orzechów włoskich
1 łyżka oliwy
1 łyżka soku z cytryny/octu winnego
1 łyżeczka miodu
czerwony pieprz
świeżo zmielony czarny pieprz
pół garści listków mięty
Bób gotuję krótko, 2-3 min., przelewam zimną wodą, łuskam Makaron gotuję. (można zagnieść własny, chociaż w taką fajną pogodę raczej się nie chce.. :-)) Mieszam bób z makaronem, podsmażam chwilę z sosem z oliwy, cytryny i miodu, dodaję posiekaną miętę. Posypuję orzechami i pieprzem. Podaję na zimno lub na ciepło.
Smacznego!* Mak = McDonald's .. Nie żebyśmy byli fanami owego Maka, wręcz przeciwnie - po prostu było to jedyne miejsce w okolicach uczelni otwarte o tak niezwykłej godzinie (wydziałowy bufet, zwany przez naszą grupę "U złodzieja" zgodnie bojkotowaliśmy).. ;-)
** Oczywiście pozdrawiam :-)

niedziela, 4 lipca 2010

Kruche z jagodami

-Wszystkie czeskie knajpy są takie same - orzekła Magda*, gdy pewnego ciepłego, kwietniowego popołudnia snułyśmy się ulicami Pragi - chodźmy gdzieś na ciacho i jakąś dobrą kawę, chyba mają tu jakieś normalne kawiarnie, co? - dodała, wprawiając mnie w lekki popłoch (wszak Praga to jedno z moich ulubionych wakacyjnych miast, zachwycam się nim głośno przy każdej okazji, więc jakże to tak - miałoby się okazać, że kawy to się to tam nie wypije?) - Yyy, mają, mają, pewnie, że mają, tylko czekaj, gdzie by tu, .. Wiem! (uff!) O ile jej nie zamknęli to wiem, gdzie możemy iść na ciacho i dobrą kawę!

Stuletnich kawiarni na szczęście nie zamyka się ot tak :) Więc nie zamknęli. Café Louvre, która w swoich szykownych wnętrzach gościła podobno nawet samego pana Einsteina, ma się dobrze i cały czas serwuje naprawdę niezłą kawę i inne smakołyki, a wśród nich przefantastyczny borůvkový koláč!

Tego samego dnia wieczorem, Basia, wysłuchawszy moich zachwytów nad najpyszniejszym ciastem jagodowym, jakie kiedykolwiek jadłam i upewniwszy się, że mówiąc jagodowe mam na myśli borówkowe, spytała natychmiast: A nie byłyście przypadkiem w Louvrze?

Więc dziś ciasteczko z rekomendacją :) Próbowałam odtworzyć smak ciasta z jagodami z praskiej Café Louvre, co jest o tyle skomplikowane, że pamiętam tylko tyle, iż ciasto to jest przepyszne.. Nie wiem więc na ile moje kruche ciastko z jagodami przypomina to praskie, zapewniam jednak, że jest również całkiem niezłe** :)Ciasto:
150 g mąki
30 g cukru pudru
100 g masła
1 żółtko
1 łyżka gęstej śmietany
Nadzienie:
tu mam problem, bo robiłam "do smaku", ale mniej więcej tak:
1/2 l jagód
5-6 łyżek brązowego cukru
pół garści liści mięty
solidna szczypta a może i płaska łyżeczka utłuczonego kardamonu
sok z cytryny
opcjonalnie: alkohol, np. żubrówka (odrobinę z butelki)
Ciasto zagniotłam (mąka, cukier, masło, żółtko - na "piasek" - połączyć zimną śmietaną - mam wrażenie, że kruche ciasto z dodatkiem mleka/śmietany jest delikatniejsze niż z wodą). Odstawiłam na 1/2 h do lodówki. Rozwałkowałam, wyłożyłam do 4 foremek fi=10 cm. Wstawiłam do lodówki na 20 min., piekłam w 190'C - 10 min. "z fasolkami" i 5 min. dopiekałam.
Jagody podgrzałam w garnku z cukrem, sokiem z cytryny i posiekaną miętą, do lekkiego zgęstnienia i odparowania niewielkiej ilości płynu (10-15 min). Pod koniec gotowania dodałam alkohol i kardamon. Ostudziłam.
Babeczki napełniłam nadzieniem przed samym podaniem. Można posypać cukrem pudrem.
Smacznego!*Magda, czyli moja przyjaciółka, z którą znamy się jeszcze z czasów liceum, a owe czeskie knajpy - zdaniem M., jeśli dobrze pamiętam, są: śmierdzące, zatłoczone i trzeba w nich pić piwo - no jakby nie patrzeć, coś w tym jest..
**Wrodzona skromność nie pozwala mi napisać, że jest prze-pysz-ne :D