Zazwyczaj uważam się za osobę racjonalną, może - racjonalną z wyobraźnią. Mam swoje ulubione liczby, odmierzam nieparzyste ilości przypraw, lubię pomyśleć, że znalezienie pierwszej stokrotki w pierwszy dzień wiosny to na pewno dobry znak, nie działa to jednak na zasadzie przesądu, powiedzmy, że to taki uroczy i nieszkodliwy bzik albo urozmaicenie codzienności. Czasami zdarzają się jednak rzeczy, które skłaniają do tego, by przestać stąpać twardo po ziemi i pomyśleć o czymś, nazwijmy to niezwykłym w powietrzu, choć w rzeczy samej, mowa o zwykłym-niezwykłym zbiegu okoliczności..
Od początku jednak. Przepis, o którym dziś chcę napisać znalazłam dawno, dawno temu, w czasach, gdy jeszcze nie znałam blogów kulinarnych, gdy sprawdzonych przepisów szukałam korzystając z serwisów typu Flickr i forum Galerii Potraw. Przepisy tam zamieszczane miały jedną podstawową zaletę - zdjęcia. Zdjęcia dawały gwarancję, że ktoś dany przepis przede mną wypróbował - to raz, a dwa - no powiedzcie - kto z Was nie je oczami? :-)
Ciasteczka, które znalazłam, szukając pewnie przepisu na coś z figami, oprócz całkiem ładnych zdjęć i zachęcającego opisu miały coś jeszcze - przeuroczy kształt i jeszcze bardziej uroczą nazwę - misie łapki (Bear Claws). Brakowało jednak najważniejszego, a mianowicie.. przepisu. Znalezienie przepisu zajęło mi wówczas dłuższą chwilę - jak się bowiem okazało, misie łapki to ciasteczka wypiekane przez jedną jedyną kawiarnio-piekarnię, gdzieś w USA, to autorski przepis właściciela tejże kawiarni - i jakże szczęśliwie się jednak złożyło, to przepis, który w artykule dotyczącym Maury'ego Robina (bo o nim mowa) podała niemal cztery lata temu Amanda Hesser. Upiekłam wtedy misie łapki zamieniając niedostępny wówczas mascarpone na serek śmietankowy, upiekłam je też całkiem niedawno używając mascarpone, który od tamtego czasu stał się całkiem popularny i dostępny w niemal każdym sklepie. Jakież było moje zdziwienie, gdy niemal w tym samym czasie, gdy ja piekłam misie łapki, Basia napisała mi, że ma w lodówce opakowanie mascarpone, kupione z myślą o.. a jakże, o misich łapkach! Przypominam - przepis sprzed czterech lat, dostępny w jednym jedynym artykule w sieci.. Powiem szczerze - w tym momencie polubiłam myśl o hmm.. przypadkach tak niezwykłych, że zdają się być zupełnie nieprzypadkowe..
Od początku jednak. Przepis, o którym dziś chcę napisać znalazłam dawno, dawno temu, w czasach, gdy jeszcze nie znałam blogów kulinarnych, gdy sprawdzonych przepisów szukałam korzystając z serwisów typu Flickr i forum Galerii Potraw. Przepisy tam zamieszczane miały jedną podstawową zaletę - zdjęcia. Zdjęcia dawały gwarancję, że ktoś dany przepis przede mną wypróbował - to raz, a dwa - no powiedzcie - kto z Was nie je oczami? :-)
Ciasteczka, które znalazłam, szukając pewnie przepisu na coś z figami, oprócz całkiem ładnych zdjęć i zachęcającego opisu miały coś jeszcze - przeuroczy kształt i jeszcze bardziej uroczą nazwę - misie łapki (Bear Claws). Brakowało jednak najważniejszego, a mianowicie.. przepisu. Znalezienie przepisu zajęło mi wówczas dłuższą chwilę - jak się bowiem okazało, misie łapki to ciasteczka wypiekane przez jedną jedyną kawiarnio-piekarnię, gdzieś w USA, to autorski przepis właściciela tejże kawiarni - i jakże szczęśliwie się jednak złożyło, to przepis, który w artykule dotyczącym Maury'ego Robina (bo o nim mowa) podała niemal cztery lata temu Amanda Hesser. Upiekłam wtedy misie łapki zamieniając niedostępny wówczas mascarpone na serek śmietankowy, upiekłam je też całkiem niedawno używając mascarpone, który od tamtego czasu stał się całkiem popularny i dostępny w niemal każdym sklepie. Jakież było moje zdziwienie, gdy niemal w tym samym czasie, gdy ja piekłam misie łapki, Basia napisała mi, że ma w lodówce opakowanie mascarpone, kupione z myślą o.. a jakże, o misich łapkach! Przypominam - przepis sprzed czterech lat, dostępny w jednym jedynym artykule w sieci.. Powiem szczerze - w tym momencie polubiłam myśl o hmm.. przypadkach tak niezwykłych, że zdają się być zupełnie nieprzypadkowe..
Powiem od razu - naprawdę nie należy robić tego, co ja zrobiłam przy pierwszym spotkaniu z misimi łapkami. Nie należy zamieniać mascarpone na inny serek, działa ono bowiem raczej jak nadające ciastu kruchości "lepiszcze" (w miejsce jajek, wody etc), nie zaś jako li i jedynie dodatek smakowy. Co prawda ciasto z mascarpone jest dość ciężkie i naprawdę tłuste (co nie od razu przypadło mi do gustu, w związku z czym wymyśliłam wersję alternatywną - z dużo mniejszą jego ilością), to jednak zupełnie inna jakość, inna struktura ciasta - powiem krótko: warto!
Misie łapki (na podstawie przepisu Maury'ego Rubina na [Save the Polar] Bear Claws):
Misie łapki (na podstawie przepisu Maury'ego Rubina na [Save the Polar] Bear Claws):
Ciasto (zdjęcie pierwsze i trzecie):
2 szkl. mąki
200 g mascarpone
200 g masła
szczypta soli
+ 1 żółtko, 2 łyżki mleka, brązowy cukier do posypania
Nadzienie morelowe:
100 g suszonych moreli
3 łyżki konfitury morelowej
3 łyżki brązowego cukru
3 łyżki amaretto
pół garstki migdałów
Nadzienie figowe (pomysł własny, inspirowany morelowym i zdjęciami stąd):
100 g suszonych fig
3 łyżki konfitury malinowej
1 łyżka brązowego cukru
Z masła, mąki i mascarpone zagniatam gładkie, elastyczne ciasto, odkładam je do lodówki. Przygotowuję nadzienia. Morele siekam dość drobno, podsmażam na patelni z cukrem, konfiturą i migdałami (obranymi z łupek), pod koniec smażenia dodaję amaretto. Figi siekam, przesmażam z konfiturą malinową i cukrem. Nadzienia odstawiam do przestygnięcia. Ciasto wałkuję cienko, kroję w prostokąty (stosunek długości boków mniej więcej 2,5:1). Nakładam nadzienie na połówkę każdego prostokąta, przykrywam je drugą połówką (by uzyskać mniej-więcej kwadrat), dokładnie sklejam brzegi. Na boku równoległym do linii złożenia robię po 4 nacięcia, tak by otrzymać paluszki misia. Nigdy nie sądziłam, że opisanie sposobu składania ciastek może być tak skomplikowane.. :) Łapki odkładam do lodówki na min. 30 min. Każde ciastko smaruję żółtkiem rozbełtanym z mlekiem, posypuję brązowym cukrem. Piekę ok. 30 min. w 180'C. Najlepsze, o dziwo, po zupełnym ostygnięciu :)
Ciasto alternatywne (zdjęcie drugie):
200 g mąki
100 g masła
3 łyżki (z czubkiem) mascarpone
3 łyżki brązowego cukru (delikatnie zmielonego)
Zagniatam jak kruche, dalej jak wyżej. To dla odmiany wcinamy, gdy tylko przestanie parzyć :)P.S. A tu jeszcze misie łapki u Basi - wersja sprzed 4 lat. I oczywiście dziękuję :)))
P.S. 1. I last but not least - chciałam jeszcze bardzo, bardzo podziękować wszystkim, z którymi miałam okazję spotkać się w miniony właśnie weekend - Tiliom za gościnę (i łopatologiczną czyli jedyną słuszną instrukcję obsługi bloggera) i wszystkim za niezwykle miłe chwile (i Poli za to że nie chrapała ;))! I mam nadzieję do zobaczenia niebawem znów:)))
edit (21:19): I jeszcze koniecznie - Basina wersja ciasta i misiowego nadzienia - tu :-)
P.S. 1. I last but not least - chciałam jeszcze bardzo, bardzo podziękować wszystkim, z którymi miałam okazję spotkać się w miniony właśnie weekend - Tiliom za gościnę (i łopatologiczną czyli jedyną słuszną instrukcję obsługi bloggera) i wszystkim za niezwykle miłe chwile (i Poli za to że nie chrapała ;))! I mam nadzieję do zobaczenia niebawem znów:)))
edit (21:19): I jeszcze koniecznie - Basina wersja ciasta i misiowego nadzienia - tu :-)